odc. 142
Wypadki w Mieszcznie potoczyły się lawinowo. Przyszłe pokolenia nazywać je będą „ruchawką lutową”, a historyków uprzejmie proszę o zapamiętanie, na jakich łamach ukazywały się pierwsze i najbardziej wiarygodne relacje na ten temat. Najbardziej wiarygodne są jak zawsze relacje naocznych świadków, ci zaś jako doskonale znani autorowi nie szczędzili szczegółów, także i intymnych.
Wszystko zaczęło się w pamiętną środę, kiedy Zarząd Ogródków Działkowych miał zdecydować czy zgodzić się z decyzją Bardzo Ważnego Urzędnika Wojewódzkiego (w skrócie BWUW), który nie bacząc na zagrożenie związane z siłą, jaką ostatnio w kraju stali się mechanicy polecił wyrzucić ich przedstawicieli z ogródkowego zarządu. Za całokształt.
– Odważny facet – pokręcił głową z uznaniem straszny posterunkowy Kuciak – w całym kraju mechanicy strajkują i wyciągają od władzy forsę jak chlebek z pieca, biedaczki głodem przymierające, a tu masz! Luuu … i pojechał z nimi jak z chłopcami.
Kuciak jak zwykle siedział przy specstoliku w barze „Siwucha” i wspólnie z przyjaciółmi, czyli Rudym i Frankiem Baczko komentowali przebieg wydarzeń. Rudy i Franek nie mogli sobie pozwolić, aby opuścić tak ważne wydarzenie jak obrady Zarządu i jako zasłużeni działkowicze uczestniczyli w nich w charakterze obserwatorów. Straszny posterunkowy z żalem, lecz jako przedstawiciel resortów siłowych nie mógł zakłócić tego demokratycznego spektaklu. Stąd żądny był wiedzy niczym kania dżdżu.
- I co, i co dalej? – dopominał się o szczegóły.
- No i Dyrektor i jego prawna ręka robili co mogli… - zaczął Rudy, lecz przerwał mu Franek.
- Tylko żeby pan widział panie posterunkowy Niusię Robaczek! – tu skierował wzrok ku zadymionemu sufitowi.
- Ma pan rację, panie Franku, jak jakaś Joanna Dark czy inna Emilia Plater – zachwycał się Rudy – mówię panu, z takim rumieńcem do twarzy i apaszką błękitną! Nie dała się tam żadnym prawniczym krętactwom tylko albo – albo! Widzisz to pan?!
- Widzę – westchnął Śliwa – piękna sprawa…
- A ta prawna ręka i paragrafem grozi i tak z góry zza okularków spoziera jak, nie przymierzając, oficer jaki carski, tylko szablę w dłoń! Aż ciarki po skórze biegały jak bizony po prerii!
- Jaki tam oficer, podpułkownik przynajmniej – uściślił Franek – miałem takiego w woju, wypisz wymaluj!
- No i co, i co? – niecierpliwił się Kuciak.
- I żeby pan wtedy Niusię widział! Matejko potrzebny albo inny Kossak! Poooooszałaaaaa! Tak i tak mówi, albo albo, za albo przeciw!
- No popatrz pan, a niby kobieta, płeć słaba – Kuciak wydął wargi – Chociaż to wam powiem, że wolę pięciu zadymionych obszczymurów blondynką przejechać niż z jedną zajadłą babą się użerać. Ani to guma jakoś do spódnicy nie pasuje, ani słowem ludzkim jakoś nie wypada spokój i porządek przywracać – zadumał się Kuciak.
- Ale tam, blondynka to się panu przyda, panie posterunkowy, oj przyda! – roześmiał się Franek Baczko.– I będzie kogo po kufajce przejechać zgodnie z konstytucją!
- O, a co się znowu szykuje? – zaniepokoił się straszny posterunkowy.
- A to nie wiesz pan, gazownię ekologiczną nam mają pod Mieszcznem stawiać! – uświadomił go Baczko – Taką zupełnie ekologiczną, samo gówno i padlina!
- Co pan gadasz, niemożliwe, kto by na to pozwolił?! Ledwo się udało wytwórnię spożywczego nawozu spod samego Mieszczna gdzieś w lasy wyekspediować to znów ktoś chce nam atmosferę zanieczyszczać?! – zaniepokoił się Kuciak.
- A jak, czemu nie? – Franek aż się zaczerwienił z emocji – Czemu akurat nas tutaj w Mieszcznie nie potraktować jak stada baranów! Jak już tu można nam pod samym nosem barany hodować to i z baraniego gówna i padliny jeszcze lepiej gaz wyrabiać! A jaka forsa z tego!
- Z gazu? – zdziwił się posterunkowy.
- Tam z gazu! Z unii, europejskiej jak najbardziej! Bo nieważne ile pan zasmrodzisz, i że pójdzie po kraju fama, że w Mieszcznie już nie tylko jeziora śmierdzą, ale i powietrze! Ważne, że paru szemranych cwaniaczków na tym pojedzie, dotacje unijne zgarnie za ekologiczną energię, a smród do Brukseli nie doleci!
Rudy, chociaż postury w miarę kwadratowej i na siłowni od lat ciężkim potem wypracowanej jakoś w tym momencie skulił się i gdyby mógł to schowałby się pod niskim na szczęście stolikiem.
- Co tam Rudy, czego udajesz, że ciebie nie ma…! – straszny posterunkowy doświadczonym okiem starego psa od razu zauważył, że młody biznesmen najchętniej schowałby się w mysią dziurę.
- Eeee tam, panie posterunkowy, co tam ja drobny żuczek, ja tam nic nie wiem…
- Gadaj Rudy, bo jak nie… - tu Kuciak znacząco położył spracowaną dłoń na gumowym przedłużeniu konstytucji przytroczonym do pasa.
- Nie chrzań Rudy, bo… - Franek Baczko znacząco przeciągnął mocarne ramiona, które od prawie pół wieku przerzuciły tysiące ton surowców wtórnych.
- To naprawdę nie ja, to Wójcik…
- Uuuuu! Poważna sprawa, o władzę najwyższą się ociera, a tak co konkretnie Wójcik? – Franek, którego imperium przerobu odpadów zaczynało się rysować przysunął swoje krzesło do Rudego i lekko docisnął dresiarza do ściany.
- Ja tam konkretnie nic nie wiem, ale słyszałem, że tam mają tylko buraki na.. na .. gaz przerabiać… - jąkał się.
- Taaak? – zdziwił się posterunkowy – To z ciebie buraka zrobili i z nas wszystkich chcą, o niedoczekanie!
Tak się zaczął kolejny rozdział mazurskiej historii.
Marek Długosz