odcinek 150
Pani Dolińska, jak w każdą środę po porannej kawie, z przyzwyczajenia nacisnęła guzik na pulpicie biurka.
- Nie ma mnie dla nikogo, aż do dwunastej – rzuciła w mikrofon. Zagłębiła się w lekturze gazety. Z satysfakcją, nie będziemy tego oczywiście ukrywać, przejrzała wstępniak o dorocznym zebraniu ogródkowego zarządu.
- Tego jeszcze nie było … - westchnęła z niekłamaną ulgą – ale w końcu chyba nikomu w całej Polsce nie udało się stworzyć tak zgodnej politycznie grupy. „Politykę odstawiam na bok, liczą się tylko ogródki Mieszczna!” – odczytała z dumą.
- Zaraz, zaraz, muszę to sobie zanotować – sięgnęła po długopis. – To przecież doskonałe hasło wyborcze, w sam raz jak znalazł na następną kadencję!
Nie zdążyła zapisać, gdy rozległ się dzwonek wewnętrznego telefonu.
- Pan Dyrektor chce rozmawiać z panią – zaanonsowała sekretarka.
- Przecież ci mówiłam, że mnie dla nikogo nie ma – westchnęła. – Co ja mam z tą kobietą!
Od czasu, gdy cudo nie sekretarka, czyli Ania Grochowska wybrała stolicę i światowe życie u boku Wójcika, sekretariat ogródków znajdował się w stanie permanentnego chaosu. Kolejne przewijające się przez przedsionek władzy pracownice ogródkowego Zarządu nie dawały sobie rady z zawiłościami obsługi pani Dolińskiej.
- No dobrze, połącz…
- Czytała pani? – zaczął Dyrektor bez wstępów.
- Jeżeli chodzi o zebranie to czytałam – odparła chłodno – Nic ciekawego… - dodała skromnie – czegóż się można było spodziewać?
- Mam pewną prośbę, nietypową trochę – głos Dyrektora niespodziewanie zmiękł – gdyby mogła pani troszkę dokładniej zerknąć na fotografię…
Otworzyła gazetę – Kiedy mi to pstryknęli? – przemknęło jej przez głowę – Musiałam się na chwilę wyłączyć…
- O co panu chodzi? Zdjęcia jak zdjęcia, fakt, nie wyszłam najlepiej, ale…
- Nie, nie, tu nie chodzi o panią, to raczej ja… - głos Dyrektora chyba drżał, w każdym razie odniosła takie wrażenie.
- Czy mógłbym to pani wyjaśnić osobiście? Proszę tylko o mały kwadrans…
- Co mu odbiło? – na twarzy pani Dolińskiej odmalowało się wyraźne zaskoczenie – No dobrze, zapraszam do siebie, będę dziś do siedemnastej.
- Wolałbym, jeżeli to możliwe bardziej nieoficjalnie, gdzieś na uboczu, bardzo panią proszę…
- Chory czy co? – wszystkiego mogła się spodziewać. - Zresztą, co mi szkodzi, nie zje mnie przecież… - babska ciekawość przemogła resztki ostrożności.
- No dobrze, to o pierwszej w „Cichym kącie” przy kominku – zgodziła się.
- Bardzo pani dziękuję, bardzo… - wysapał Dyrektor.
Powoli odłożyła słuchawkę i jeszcze raz spojrzała na kolorowe gazetowe zdjęcia.
- Faktycznie… w co on się tak wpatruje? Prawie normalny, stęskniony za czymś facet. Hmmm… - zaciekawienie rosło.
- No dobrze, ale tak przy okazji trzeba w końcu porządek zrobić z tym sekretariatem. Może jakieś zwyczajne ogłoszenie? – wzięła z ozdobnego dzbanuszka dobrze zatemperowany ołówek i zaczęła szkicować treść ogłoszenia.
- Młodszy referent…, tak, wyżej na początek lepiej nie dawać, wymogi…, no kreatywność, komputery, bajery, łatwość nawiązywania kontaktów, no może być, ale bez przesady. Języki…, a po co języki, ja też nie znam i dobrze. Aha, zadania… prowadzenie biura, ewidencje i tak dalej…, obsługa prezesa, właściwie czemu nie… . Dobrze, jakoś się tam resztę ułoży.
W zacisznej części kominkowej restauracji „Cichy Zakątek” Dyrektor już czekał. Ubrany w elegancką dwurzędówkę i golf podkreślający cokolwiek atletyczną budowę, z lekko jak się w półmroku wydawało przyciemnionym zarostem.
- Dziękuję, że pani przyszła – pochylił się i delikatnie pocałował podaną dłoń.
- Czemu zawdzięczam to niespodziewane zaproszenie? – usiadła, skromnie obciągając spódniczkę stalowego kostiumu. – Muszę przyznać, że po pana ostatniej wypowiedzi … no nie spodziewałam się. Sam pan przyzna, że zrównanie jakiegoś… no… szaletu i charytatywnego występu dla dzieci było przynajmniej niezręczne. Zresztą pana stosunek do kultury jest powszechnie znany, niestety. Kto jak nie pan nalegał na obcięcie środków na naszą „scenę dziewiątki”? Zazdroszczą nam jej nawet w Warszawie! Taka małostkowość… nie spodziewałam się!
Dyrektor pochylił się nisko i schował twarz w dłoniach.
- Proszę mnie zrozumieć i wybaczyć – podniósł głowę i spojrzał w oczy pani Dolińskiej.
- Dłużej już chyba tak nie wytrzymam, ale muszę.
- O co chodzi, panie Dyrektorze? – Dolińska zapadła się w fotel.
- Bo, bo pani jest taka, taka … taka dobra! Wszyscy tak jakoś wokół pani wspólnie i razem… Tylko my, tylko ja… . Tylko mi pani Stasia została. Ja już dłużej tak sam nie mogę!
- Proszę spojrzeć na to zdjęcie – wyciągnął z kieszeni wymiętą gazetę – przecież tutaj wyraźnie widać jak patrzę. I na kogo…
- Panie Dyrektorze…! Co też pan, nigdy bym się nie spodziewała! Pan, taki twardy i bezkompromisowy! A to tylko gra? – załamała ręce.
- Tak, tak! To niestety gra, tylko to mi jeszcze pozostało, chociaż serce łka! – oparł głowę o złożone ręce. – Bardzo, bardzo panią proszę, tylko o to. Niech pani pamięta, że niezależnie, co będę mówił to jedyna prawda jest w moich oczach!
Marek Długosz