odc. 152
Jako prawdziwe stare mazurskie miasteczko nie miało Mieszczno zbyt wygórowanych ambicji sportowych. Bo sport, jak wiadomo, to zdrowie, a przede wszystkim „kasa Misiu, kasa”, że przytoczymy tu klasyka polskich trenerów piłkarskich i nieudanego polityka partii zielonych osiołków. Były wprawdzie w latach słusznie minionych czasy, kiedy zaciężne drużyny mieszczneńskich sportowców lały wielkie kluby krajowe w kilku ligach i nie tylko, ale na szczęście to se ne vrati. Dzisiaj piękne Mieszczno walczy w ligach czwartych, piątych i dalszych w zależności od konkurencji i dostarcza tyleż samo emocji. Bo nie ma to przecież większej zabawy jak dolać sąsiadowi zza płota i większego smutku niż od niego oberwać. Jak na razie to w piłce w kółko kopanej dzielni kopacze firmowej drużyny Mieszczna obrywają po kolei od wszystkich innych mazurskich miasteczek, zdobywając średnio jedną bramkę na cztery mecze, a tracąc tak od pięciu do sześciu. A co, czego mają sobie żałować! Wyniki te zostały ponoć zauważone także w kręgach centralnych i kilka firm bukmacherskich przygotowuje zakłady dotyczące ustalenia dnia, w którym bramkarz mieszczneńskiej drużyny wyjmie piłkę z siatki po raz setny w tym sezonie. Planowane są z tej okazji specjalne uroczystości, puchary, i pokaz ogni sztucznych. Sytuacja taka zaniepokoiła nawet władze miejskich ogródków, które sportem wyczynowym niespecjalnie się przejmują, a tak mówiąc między nami mają to wszystko no, w wielkim poważaniu.
- Żeby tak chociaż jakieś wsparcie … - westchnął smętnie wiceprezes naszego klubu Jasio Doktor, powszechnie szanowany od Pułtuska po Giżycko.
- Nawet już o forsę nie chodzi, bo skąd taki Toczek czy pani Dolińska ma ją wziąć, ale żeby przynajmniej pogadali z tymi co ją mają, tak delikatnie podpowiedzieli, że dobrze by było widziane zainwestowanie paru złotych w nasz zespół młody i perspektywiczny. Z władzą każdy chce dobrze… - dodał Trener.
- Albo taki Wójcik – rozmarzył się Jasio – prezesem mógłby zostać, honorowym rzecz jasna… Już by na nas inaczej ludzie patrzyli.
- Wczoraj na treningu miałem tylko siedmiu chłopaków, w tym czterech juniorów! – smętnie skrzywił się Trener.
- Co się dziwisz, chłopaki albo zapieprzają w robocie i nogi ich bolą albo mózgownice w szkole im się grzeją, bo koniec roku blisko. Jak tak dalej pójdzie to w następnym meczu chyba będziemy musieli sami wyjść na boisko! – Doktor z pewnym zaniepokojeniem spojrzał na widoczną wypukłość nad paskiem spodni.
- Ech, pamiętasz czasy Długala… - Trener spojrzał w sufit – nie przelewało się, ale z głodu człowiek nie zdychał. Zawsze tam na jakiś ochłap można było liczyć…
Obaj panowie znów posmutnieli, daremnie wypatrując w zakamarkach pamięci nawet najmniejszej iskierki nadziei.
- Jakby tak ściągnąć Wójcika na jakiś mecz… Albo przynajmniej Dolińską – kombinował Doktor.
- Nie ma szans, mają to gdzieś… - Trener był pesymistą.
- Albo zobacz - otworzył gazetę – na taki podwórkowy turniej kanalarzy i gazowników jakoś mają czas żeby przyjść. I jeszcze nagrody fundują!
- A co się dziwisz, w ramach obowiązków, w godzinach pracy. Potem w gazecie im fotkę zrobią, elektorat popatrzy, doceni… Czysta socjologia. Ilu kibiców przychodzi na nasz mecz? Jak dobrze policzyć i nie pada to czasem i ze dwadzieścia osób się zbierze. A tu zobacz, cała firma obecna, właściciel, rodziny – z setka się uzbiera! – wywiódł Jasio naukowo.
- To może się już wycofamy z tych rozgrywek, co? Zostanie więcej forsy na juniorów, parę piłek się kupi. Ja już też mam dosyć, ile można przegrywać? Przecież jak pamiętam ze czterdzieści lat do tyłu, to różnie było, kroili nas czasem równo, ale takiej jatki to naprawdę nie było! – Trener zaczął się powoli łamać.
- Wiesz co, to może wcale nie takie głupie… - w naukowo poszufladkowanej mózgownicy Jasia zaczęły otwierać się klapki.
- Gdyby tak ogłosić upadłość, brak zainteresowania władz i społeczeństwa… Po co komu w Mieszcznie piłka jak nikt nie chce paru groszy dołożyć do interesu, a bez tego to możemy w lidze sołeckiej osiągać wcale niezłe wyniki.
- Ale wiesz, mamy trochę tych dzieciaków, szkoda by było – westchnął Trener, który w gruncie rzeczy naprawdę kochał piłkę.
- No to za drobną zrzutkę zrobimy miejską ligę trampkarzy i juniorów. Znam pod lasem takie fajne łąki, bramki się zbije, leśniczy parę drągów odpali, bo przecież na stadion to już nas nie wpuszczą. A ludzi wiesz ile przyjdzie! Każda ciotka i babka będzie chciała zobaczyć jak jej chłopak bramki strzela! A wujków i szwagrów też nie zabraknie! To może wtedy Dolińska, Toczek albo nawet sam Wójcik czasem tam zajrzą – kombinował Jasio.
- Grilla z kiełbaskami się postawi z boku, kszynkę tyskiego do tego… - rozmarzył się Trener.
- Nikt z nas nie będzie sobie jaj robił. Taki Wielsym czy Pasbark nie będą nam zawodników podkupywać za czapkę gruszek.
Trener aż poderwał się z krzesła. – Ty mi o tych … - tu padł zestaw słów dosadnych i popularnych w środowisku piłkarskim, lecz nie bardzo nadających się do publicznego cytowania na łamach szanującej się prasy. – Jak sobie przypomnę tego… - znów pofrunęły wróbelki rzadko publicznie przytaczanych przymiotników na określenie osoby i sposobu prowadzenia się trenera jednego z konkurencyjnych klubów.
- Nie denerwuj się, stary – uspokajał go Jasio – pomysł jest!
- To co? W sobotę gramy ostatni mecz i odjazd?! Wycofujemy się! Protestujemy!
- A jak! Nikogo to poza nami nie obchodzi, to sobie może jeszcze na koniec zagramy?
- Jak za dawnych dobrych lat!
Marek Długosz