odc. 167
- Co ja tam mam? – Jurek Toczek z niejaką obawą zerknął do pudełka z drugim śniadaniem wyjętego z eleganckiej skórzanej dyplomatki. Od kilkunastu dni uparcie trwał na warzywnej diecie, jaką bezwzględnie zaordynowała mu małżonka.
- Albo zgubisz przynajmniej pięć kilo, albo szukaj sobie innej baby! – postawiła ultimatum, gdy nieopatrznie poskarżył się, iż nie wiadomo z jakiego powodu przybyło mu tu i ówdzie.
- Z takim grubasem wstyd się gdziekolwiek pokazać, zresztą gdzie my się tak w ogóle pokazujemy, co? Ciągle ci sami ludzie, te same gęby i marynary wypchane brzuchami! Jeszcze parę miesięcy i zupełnie nie będziesz się od nich różnił! Dziadziejesz! W tym wieku!?
Chcąc nie chcąc, musiał się zgodzić. Wprawdzie jeszcze zdarzało mu się od czasu do czasu gdzieś wyskoczyć, pokopać piłkę, popływać, tyle że od czasu do czasu a nie codziennie jak jeszcze parę lat temu. Dlatego z pokorą wyjął z eleganckiego pudełka drobno pokrojone pomidory, kilka listków sałaty i małą buteleczkę jakiegoś mlecznego świństwa, którego nie znosił.
- Proszę teraz nikogo nie wpuszczać, mam pilną robotę – uprzedził sekretarkę.
Niestety, trochę za późno, gdyż do gabinetu z impetem wpadł sołtys Boryński i nie krępując się runął na fotel rozpaczliwie usiłujący zachować swą materialną integralność.
- Nie krępuj się, wpieprzaj… - wskazał na rozłożone już warzywa.
- Ja ci powiem, że do gęby tego nie biorę! Obrzydliwy jestem na taką surową zieleninę, co innego taki ogóreczek kiszony, bigos też może być… - westchnął ciężko.
- Ale ja nie o tym! Jedz, nie przerywaj sobie – poklepał Toczka po ramieniu – Bo tak naprawdę to trzeba coś z tym zrobić! Jeszcze tak z pół roku i nawet mnie się do dupy dobiorą!
Żebyś na rzęsach kozaka tańczył to i tak ludziom nie dogodzisz!
- Wiem, wiem – mruknął Toczek – ale o co chodzi?
- Sam zobacz, Buraka z Bawełna już prawie wykopali, Marynarze z Wyrzutków też za złe mają…
Toczek przełknął ostatni liść sałaty i popił kwaśnym świństwem, odetchnął głęboko z ulgą i spojrzał na Boryńskiego przytomniejszym już wzrokiem.
- Bo uczyć się barany nie chcą! Myślą, że jak już na sołtysim stołku zasiedli to sobie tak będą siedzieć jak nie przymierzając ty. A my w Europie jesteśmy i ludzie to widzą.
- Eee tam, uczyć… - machnął ręką Boryński – Marynara podobno to nawet jakieś doktoraty ma i co z tego?
- Ano to, że teraz trzeba wiedzieć jak do Europy dotrzeć, a nie jak kiedyś za komuny Europa historycznie wyglądała. A najlepiej to geografii trochę poznać!
- Geografii?! Kit wciskasz, myślisz, że mnie w maliny wpuścisz? – żachnął się sołtys.
- Właśnie geografii, gospodarczej dokładnie, czyli trzeba ścieżki znać do unijnej kasy i z tego teraz nas ludzie rozliczają a nie z gładkiej gadki na dożynkach.
Boryński roześmiał się szeroko – Takich co takie ścieżki już dawno dobrze poznali to kilku tu mamy! Tyle że akurat to ścieżki na ich prywatne podwórko. Wiedzieli co robią parę lat temu jak ziemię zbierali. Taki Basiak ze Wieśtajna, Burzyk z Wyrzutków… Myślał kiedyś ktoś, że im krzywdę zrobi jak stołek sołtysi im zabierze, a zobacz jak się urządzili? Europa stary, Europa im płaci!
- Właśnie o tym mówię – westchnął Toczek – ludzie to przecież widzą i też by chcieli coś z tej Europy dostać. Jak już nie na swoje podwórko to przynajmniej na swoją ulicę. A takiemu sołtysowi to właśnie za to płacą, żeby takich ścieżek do kasy w Brukseli szukał. Tobie się tam chociaż od czasu do czasu coś udaje załatwić, ale Burak czy Marynara …, ciemna mogiła!
- Najlepiej to ma Dolińska ze swoimi ogródkami. Wiesz ile Unia łoi na te wszystkie programy pozarządowe?! To zobacz jak Dolińska swój stawek w ogródku urządza, jelenia z wodotryskiem przed biurowcem stawia, ma przebicie, cholera! Ale wiesz co ludzie gadają?
- Tylko mi tu plotek nie znoś, poważnym państwowym urzędnikiem jestem! – obruszył się Toczek – Nie wypada kierować się jakimś babskim gadaniem.
- Po co od razu kierować? A wiedzieć lepiej wcześniej niż później, zanim jakieś ABC czy ŚBA się w okolicy pojawi.
- No dobra gadaj, bo widzę, że cię język świerzbi.
Boryński rozparł się szeroko w fotelu i z zadowoleniem mlasnął językiem.
- Wiesz kto w województwie wnioski o forsę na programy zatwierdza?
- Wiem, wiem cholera! - westchnął Toczek – ciężko się z nimi gada, nigdy nie wiadomo, w którą stronę im się priorytety odwiną.
- O to, to! – zgodził się Boryński – tylko jakoś tak się dzieje, że jak ktoś tam właściwy im podpowie, że warto pomóc to nosem przestają kręcić i jakbyś tę europejską ścieżkę masłem posmarował wszystko leci.
- Gadaj jak człowiek! Co teleturniej robisz? – zezłościł się Toczek.
- No dobra, zobacz komu tak się jakoś złożyło, że zarząd ogródków pozwolił barek nad ogródkowym stawem otworzyć, co?
- No dawno już przecież… pan Poranek to… Cholera! Że wcześniej na to nie wpadłem!
- Wiesz co?! Ma Dolińska głowę, skąd wiedziała z kim gadać?
Sołtys Boryński uśmiechnął się z wyższością i z satysfakcją oglądał zdumione oblicze Toczka. – Przecież to nie Dolińska, ona wtedy stała z boczku, spokojnie. To wszystko przecież jeszcze było za Długala, no nie?
- Czyli wszystko w porządku, prawie sprawiedliwie? – znów zdziwił się Toczek.
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.