odcinek 176
Jak co roku Mieszczno zapadało powoli w jesienno-zimowy sen. W sklepach spadały obroty, spadały z drzew liście, temperatura też zaczynała spadać poniżej zera. Normalnie, jak zwykle. Niezwykły natomiast i zupełnie niespodziewany był spadek zaufania pani Dolińskiej do bądź co bądź najbliższego współpracownika. Krótko mówiąc Kowalski przeżywał ciężkie dni. Starał nie przejmować się tym zbytnio, choć przychodziło mu to z pewnym trudem.
- Bo z dziewczynami nigdy nie wie, oj, nie wie się… - podśpiewywał, tylko z lekka fałszując.
- Ech, żeby to tak z dziewczynami… westchnął. Sam nie wiedział jak to się stało, lecz od kilku dni wyraźnie odczuwał pewien dość znaczny chłód, z jakim odnosił się do niego pryncypał w garsonce.
- O co jej właściwie chodzi? Przecież nic specjalnego ostatnio się nie stało. Chyba ktoś mi robi koło tyłka? – westchnął ciężko. – Zazdroszczą mi? Czego? Tego zapieprzu przy Dolińskiej?!
Przypomniał sobie przestrogę swego byłego pryncypała, starego szefa miejscowych hydraulików, który w takich wypadkach zwykł mawiać – „nie przejmuj się Kowalski, w Mieszcznie to ci będą zazdrościć nawet sraczki! Bo dobrze ci idzie!”
- Coś w tym chyba jest… - bez specjalnego zainteresowania przerzucał kolejne kwity ze stosu jaki leżał przed nim na biurku. Z ulgą też przyjął dzwonek telefonu, lecz gdy podniósł słuchawkę lekko przybladł.
- Tak, już idę… - poderwał się natychmiast.
- Czego ona znów ode mnie chce? – zaniepokoił się i na wszelki wypadek szybko wybrał ze stosu kilka dokumentów, które uznał za najbardziej w tym momencie istotne. Gdy po chwili wchodził do gabinetu szefowej ogródków, prezentował swój zwykły lekko wyluzowany styl z widocznymi jednak wyraźnie objawami dystansu wynikającego z szacunku dla szefowej.
- Siadaj! – Dolińska wskazała krzesło przy długim stole konferencyjnym.
- Nie jest dobrze! – przemknęło mu przez głowę. W doświadczeniach dotychczasowej współpracy tego typu spotkania w cztery oczy odbywały się zazwyczaj w wygodnych fotelikach przy niskim klubowym stoliku. Usiadł i otworzył teczkę z dokumentami.
- Masz coś pilnego? – Dolińska, na co dzień wobec elektoratu miła młoda babcia z ujmującym uśmiechem, potrafiła błyskawicznie zmrozić atmosferę do temperatury syberyjskiej tajgi.
- Jest parę spraw… - zaczął lekko niepewnie, ale nie dane mu było dokończyć.
- O co ci w końcu chodzi? Źle ci tutaj?! Nie podoba się to odjazd! – wybuch nastąpił od razu i natychmiast osiągnął moc kilkunastu przynajmniej megaton.
Kowalski odruchowo skulił się na krześle, lecz w końcu jako doświadczony hydraulik nieraz miał do czynienia z bijącymi gejzerami zimnej wody.
- Spokój, tylko spokój! – postanowił niezłomnie i odważnie spojrzał w twarz spienionemu niebezpieczeństwu.
- Wiesz… - zaczął z pewną flegmą – też chciałem właśnie z tobą pogadać… - zaczął, lecz natychmiast został trafiony obszernym sierpowym.
- Pogadać to sobie możesz z twoimi kumplami hydraulikami! Zresztą ostatnio niewiele więcej potrafisz! To ja ciebie pytam! Czego się mnie czepiasz? Co wygadujesz po mieście?! W głowie ci się już zupełnie przewróciło?
- Ja?! – zdziwienie w głosie Kowalskiego wyglądało na prawie szczere.
- A kto? Gąska Balbinka!? Kto nadaje dookoła, że nie mam pojęcia o inwestycjach i wszystko na twojej głowie? Kto mówi, że ogródki opyliły jeszcze za Długala najlepsze działki jakimś dzikim spekulantom z płótnem w kieszeni, którzy teraz nie wiedzą co z nimi zrobić, bo się budowlana koniunktura skończyła? I że to ja za to odpowiadam?!
Kowalski lekko pobladł. Przypomniał sobie niedawne święto hydraulika, na które został po starej przyjaźni zaproszony i jak to w tym uczciwym i porządnym zawodzie nie pozwalano mu na uronienie ani jednej kropli cennych płynów.
- Cholera, musiałem coś po pijaku nakłapać i trafiło od razu do Dolińskiej - poczuł lekkie wyrzuty sumienia. Przecież dokładnie tak myślał, ale do głowy mu nie przyszło, żeby się z tym publicznie wywnętrzać.
- Trzeba szybko odkręcić! Tylko jak? – myślał intensywnie lecz na zewnątrz zaprezentował zwykły sobie luz a nawet usiłował się uśmiechnąć.
- Czekaj, czekaj… - uderzył się otwartą ręką w czoło – chyba już wiem o co chodzi! Święto hydraulika, tak!?
- A nawet jakby święto to wypraszam sobie takie uwagi, żądam lojalności! Tak się przecież umawialiśmy! Może zapomniałeś?! – mina Szefowej ogródków nadal nie obiecywała niczego dobrego.
Kowalski przybrał pozę znieważonej niewinności. Choć nadal wyprostowany na krześle, ze smutkiem spuścił głowę i lekko nią kiwał.
- Muszę powiedzieć, że tego się nie spodziewałem! Nie można już liczyć nawet na stare przyjaźnie… - zasępił się. Przełknął z wysiłkiem ślinę i ze szczerym oddaniem spojrzał w oczy Dolińskiej.
- Nie chciałem ci o tym mówić…, bo rozumiesz, tak jakoś po prostu… No po prostu staram się ciebie chronić przed takimi wstrętnymi przykrościami! I to teraz obraca się przeciwko mnie! A właściwie chciałem powiedzieć … jeżeli oczywiście mogę… jak pozwolisz… , przeciwko nam. – szybko rzucił okiem na twarz Dolińskiej i odetchnął. Ciągle jeszcze zachmurzona, lecz jakby z lekka odtajała.
- Mów, tylko konkretnie! – poleciła.
- Widzisz, jak to chłopy po kilku kielichach, śmichy chichy najpierw, normalka. Ale potem się zaczęło, też żartem na początku… No wiesz – zawahał się chwilę, lecz brnął dalej – styl pani Dolińskiej, zastała działki murowane a zostawi drewniane i takie tam… No to się wkurzyłem i mówię, że odczepić się mają, bo nie wiedzą o co chodzi. Nie od razu Kraków zbudowano! Trzeba od czegoś zacząć! No nie…?
Dolińska z powagą kiwała głową.
- I tak od słowa do słowa wrócili do tego hoteliku przy bramie co się na stację benzynową zamienił, do świetlicy co się pod ziemię zapadła i ludzi po środku działek straszy i tam jeszcze i jeszcze! I wszystko na ciebie! To dopiero sobie po nich pojechałem! Może za ostro, więc ze strachu szybko mnie to w gębę wepchnęli i polecieli z tym do ciebie! Dużo bym dał, żeby dowiedzieć się kto to był taki szybki! – westchnął, spoglądając na mięknącą w oczach twarz szefowej.
- Ufff! Chyba się udało? – ucieszył się w duchu i otarł prawie prawdziwą łzę wzruszenia.
Marek Długosz