odcinek 184
Ruch to zdrowie, jak mawiają mądrzy ludzie zasiadający wygodnie w fotelach przed telewizorem z papierosem w zębach i paczką chipsów pod ręką. I mają absolutnie rację! Nawet najbardziej zasiedzieli i zapracowani panowie nabierają od czasu do czasu ochoty na poruszanie odnóżami nie tylko przy przekładaniu ich z kolana na kolano. Znani nam dobrze dwaj liderzy mieszczneńskiego biznesu, panowie Henio Krótki i Włodek Maciejko zaparkowali swoje nie rzucające się w oczy pojazdy na centralnym parkingu i z trudem opuścili ich przytulne wnętrza.
- Wiesz, cholera, coś mnie chyba nogi zesztywnieli… Wygramolić się nie mogę, jakieś teraz te wózki niskie robią, jak dla leliputów jakichś czy co? – Henio krytycznie spojrzał na czarną „audicę” i z niechęcią kopnął oponę.
Włodek z racji prezydenckiej raczej postury nie miał kłopotu z opuszczeniem seryjnego niestety „jaguara”, lecz po zaciągnięciu się chłodnym powietrzem zgodził się z przyjacielem – Tak, nie dla normalnego chłopa teraz siedzenie za kółkiem. Ciągle ci coś w nos wieje, przeciągi po plecach latają, dopiero jak wysiądziesz to można jakoś odetchnąć! – zaciągnął się ożywczo świeżą mieszanką spalin, dymu z licznych kominów i aromatu pobliskiego intymnego przybytku akurat o szeroko otwartych drzwiach.
Pogoda była tego chłodnego dnia wyjątkowo łaskawa, a przez chmury przebijały się nawet promienie nisko stojącego nad horyzontem słońca.
- To może się trochę przejdziemy, przewietrzymy…? – zaproponował Henio.
Włodkowi nie do końca to odpowiadało, gdyż już miał nadzieję na porządny kubek grogu starych murarzy, który dobrze przyrządzano w pobliskim „Zakątku”, ale machnął ręką.
- Jak zdrowie to zdrowie! – zgodził się i przyjaciele ruszyli w kierunku deptaka nad pobliskim jeziorem, nazywanego „aleją wybitnych artystów”.
- Wiesz, jak patrzę na takiego łabędzia… - zaczął Włodek.
- Ty się nie patrz na łabędzia, on jak się zimno naprawdę zrobi to sobie poleci do ciepłych krajów albo gdzieś! Ty się patrz na siebie i na mnie! A tu się zimno zaczyna robić, oj, zimno! – zatarł dłonie Włodek.
- Ty tak naprawdę czy w przenośni? – zaniepokoił się Krótki.
Włodek zadarł głowę do góry i z powagą spojrzał w wyblakłe lekko oczy Henia – A co ty sobie myślisz? Przecież już nawet gazet czytać nie trzeba. Kryzys już nas powoli dopada! Kryzys! Nawet u nas w środku lasu, na mazurskim zadupiu! I nie ma rady, nie uciekniesz, nie ma dokąd! Taki sam kryzys jak w jakimś Paryżu, Londynie czy innym Nowym Jorku!
- A jeszcze miałem nadzieję, że ty tak poetycznie, w przenośni… - zmartwił się Henio. Smutno kopnął starą butelkę, celnie umieszczając ją na drewnianej ławce.
- I po co nam to było…? Żył kiedyś człowiek, gorzej trochę, syrenką się jeździło, ale żaden kryzys nam nie groził. Gdzieś tam daleko się tym martwili, a my o tak! – zgiął rękę w łokciu.
- Chrzanię taki kryzysowy kapitalizm! Kiedyś tego u nas nie było!
Włodek na widok zasępionej twarzy przyjaciela ryknął śmiechem.
- Jasne, że kryzysy się u nas nie zdarzały, bo był jeden tylko wielki na okrągło, więc nawet nikt go nie widział. Nie pamiętasz?
Dobry humor Włodka podziałał na Henia. – To znaczy, że nie ma się czym przejmować? Jakoś to będzie?
- Jakoś to już było! Teraz ci nikt nic pod nos nie podetknie, sam musisz o niego zadbać, o tym właśnie musimy pogadać.
- To znaczy jak się teraz ustawić? Kryzysowo?
- Dokładnie tak! I to szybko, żeby za późno nie było. Co cwańsi i bardziej przewidujący już dawno na to wpadli.
- Kto na przykład? – zaciekawił się Krótki.
- Ci tam – Włodek spojrzał znacząco w górę – taki Wójcik, Toczek…
- A o co się mają martwić, na państwowych posadach siedzą? Siedzą! I co pierwszego forsa leci.
- Ale teraz to nigdy nie wiadomo, raz dwa może się skończyć. Szybkie wybory i już! Fiuuu… pojechało!
- To na czym taki może lody skręcić? – zdziwił się Henio – Przecież go zaraz jakieś ABC czy inne BWŚ przy większym numerze dopadnie.
- O widzisz, przy większym numerze… Łyżeczką trzeba, łyżeczką a nie chochlą! Gdzieś w krzakach, daleko żeby nikt nie widział.
- Gadaj co wiesz, bo cię już język świerzbi – Krótki dźgnął Maciejkę łokciem w bok a ten nie dał się długo prosić.
- Pamiętasz co robi teraz Chruściel?
- Jasne, za siostrę miłosierdzia w zakładzie dla chorych dzieci został – roześmiał się.
- No widzisz, cicho siedzi i sobie chwali. Na bułeczkę z masłem spokojnie wystarczy, a co więcej w kryzysie potrzebne? No to chłopcy doszli do wniosku, że na wszelki wypadek trzeba by takich zakładów jeszcze kilka w okolicy założyć. Bo kto skrzywdzi biedne dzieci? Nawet w kryzysie?
- No tak, ale ten Marynara się nie zgodził, że to kryminał mówi. A on się na tym zna przecież.
- E tam! Marynara nie musi ryzykować, jakby co to sobie poradzi, więc woli na zimne dmuchać – Maciejko przymrużył oko.
- Ale skąd oni wezmą te biedne dzieci do tego nowego zakładu? – zafrasował się Henio.
- Jak to skąd? Kryzys jest, zobaczysz ile biednych dzieci się pojawi, ilu opiekunów będzie trzeba…
- I jaka forsa na to pójdzie – ze zrozumieniem uzupełnił Krótki.
Marek Długosz