odcinek 194
Zajmowanie się biznesem w dzisiejszych czasach stało się zajęciem cokolwiek nerwowym nawet dla przedsiębiorców wytrawnych, o dużym doświadczeniu w przekrętach wszelkiego rodzaju. W biednym mazurskim Mieszcznie było jeszcze trudniej, bo nie każdy jest przecież naftowym szejkiem czy Włodkiem Maciejką.
Rudy, znany nam dobrze przedsiębiorca wyspecjalizowany w międzynarodowym obrocie lizakami bez akcyzy, przeżywał ostatnio trudne chwile.
- Niech gęś kopnie tę całą naszą unię razem z jej granicami! – krzywił się, popijając na uspokojenie leczniczego „żywca”. – Nic tylko koszty i koszty! Produkty z zagranicy coraz droższe i niepewne ekologicznie, cholera! Kiedyś nikogo to nie obchodziło i pasowało, a teraz?! – pytanie miało charakter ściśle retoryczny. Siedzący jak zwykle przy wspólnym stoliku zaprzyjaźnieni z Rudym od lat Franek Baczko i straszny posterunkowy Kuciak vel „Śliwa” ze zrozumieniem przytaknęli.
- Patrzy pan, panie posterunkowy – ciągnął Rudy – dogadał się kiedyś człowiek z kim trzeba czy to na granicy czy tu u nas w Mieszcznie i było git. Każdy zadowolony, władza szczęśliwa, obroty rosły a ludzie towarek mieli świeży, tani i zawsze prima sort. Wszyscy sobie chwalili.
- No i wykazać się było można… - westchnął Kuciak – od czasu do czasu Łajza albo Morda wpadunek zaliczali, na zimę przy mniejszych obrotach szli sobie odpocząć do sanatorium nad jeziorem.
- W koszty się to uczciwie wliczyło – zgodził się Rudy.
- A co, teraz kryzys docisnął was też? – zainteresował się Franek Baczko, którego branża recyklingu surowców wtórnych jako pierwsza odczuła zawirowania na światowym rynku.
- Daj pan spokój, panie Franku, jaki kryzys? W lizakach? Toż to przecież fizycznie niemożliwe. W gorzale, dragach i lizakach kryzysu nie ma i nie będzie, co najwyżej jakieś tam drobne korekty na rynku – krótko skwitował sytuację Rudy.
- To w czym rzecz? – zdziwił się Franek.
- Ekologia pieprzona! – Rudy zaklął uczciwie w narzeczu Mazur Południowych.
- A co ci ta ekologia przeszkadza, kogo to obchodzi? U nas w Mieszcznie? – Franek nie mógł uwierzyć.
- To wszystko przez was smerfy niebieskie! - Rudy spojrzał na posterunkowego wzrokiem zranionego łosia.
- Szanuj się Rudy, bo… - Kuciak znacząco poprawił gumowe przedłużenie konstytucji odłożone chwilowo na oparcie krzesła – stara przyjaźń przyjaźnią, ale jak śmignę to… - zawiesił głos.
- Spoko, panie posterunkowy! Spoko! – łagodził Franek – czasy teraz takie bardziej nerwowe. A tobie Rudy tak dokładnie o co chodzi? Gadaj po ludzku i ludzi nie denerwuj!
- Sorki, to osobiście nie do pana – sumitował się Rudy – ale kiedy widzę jak się z tymi ekologami cackacie to piącha sama mi się zamyka! Łażą takie łajzy brodate po drzewach, ludziom robić i zarobić nie dają. Ptaszki i robaczki im się w kudłatych łbach lęgną! Takich to trzeba by pogonić, tak porządnie, od serca! Bo dla mnie to serca nikt nie ma! – poskarżył się, co u tego twardego oprycha było rzadkością.
- Co jest Rudy, krzywdę ci zrobili? Ekolodzy? – zdziwił się straszny posterunkowy.
- Jasne! Jak już z waszą niebieską pomocą zatrzymali wszystkie jeszcze nie zaczęte autostrady i elektrownie to teraz za lizaki się wzięli! Moje lizaki!
- Coś ty Rudy, chory? Przecież twoje lizaki na wtórnym rynku chodzą, bez tych tam Inspekcji i Kontroli.
- Też tak myślałem… - westchnął Rudy – i nawet się ucieszyłem jak w zeszłym tygodniu dają mi cynk chłopaki, że zima, ale towar jakoś lepiej schodzi. Jakieś flemony w kapturach na potęgę kupują, aż się kurzy. I co widzę wczoraj w tiwi i Internecie? A dzisiaj w gazecie?! – wyjął spod dresu pomięty egzemplarz.
- „Bezakcyzowe lizaki trują!” – walił w oczy tytuł na pierwszej stronie a w tle straszyły kolorowe obrazki bardziej właściwe dla atlasu anatomii patologicznej niż wielkonakładowego szmatławca.
Nie mają już czym ludzi straszyć to się za moje lizaki wzięli, że podobno cukru w nich nie ma tylko jakiś tam COXYZ czy inne świństwo. A kolorek to podrabiany farbkami od maskowania czołgów co się podobno jeszcze na tony w magazynach u sąsiadów marnują!
Franek i Kuciak z przerażeniem patrzyli na zdjęcia.
- To, to … prawda? – cicho zapytał Kuciak i jakoś nagle zakasłał.
- A cholera wie! Patrz pan tutaj – Rudy wskazał kolejny akapit – nawet patykom nie dali spokoju! Podobno ze świecącego drewna prosto spod Czarnobyla wystrugane! Czego to nie wymyślą!
Dziś od rana ani jeden lizak jeszcze nie zszedł! Marzną chłopaki na mrozie jak głupi za friko!
- No wiesz Rudy – cmoknął Franek Baczko – po takim widoku to się chyba z lizaków na miętówki przerzucę. Może zdrowsze.
Załamany Rudy bez smaku chłeptał resztki piwa z kufla, gdy nagle zbystrzał.
- Miętówki pan mówisz, panie Franku…, a może to i jest pomysł? – zastanawiał się przez dłuższą chwilę.
- Jak pan myśli, panie posterunkowy, robią takie miętówki tam u góry za granicą? Ciekaw jestem ile by chcieli… Trzeba by spojrzeć jak tam przepisy wyglądają…
- Rudy, dałbyś spokój! – Kuciak z politowaniem patrzył na dresiarza.
- A co, żyć z czegoś trzeba, za darmo to można najwyżej tym… - tu spojrzał na oparcie krzesła – no, chciałem powiedzieć , że po cienką zupkę w kolejce stanąć.
- Tak swoją drogą – wtrącił się Franek Baczko – zobaczcie, że od tylu lat wszędzie piszą, że lizaki są szkodliwe, na każdej paczce napis też jest, a ludzie i tak liżą. A tu jeden artykuł, tyle że podparty ekologami i sprzedaż padła! Kto by w to uwierzył?
- A pan szanowny co robi jak go doktory z lumbago wyciągnąć nie mogą? – spytał Kuciak – sam widziałem, że u znachorki w Łozach w kolejce pan czekał.
- To ci ekolodzy jak ta znachorka? – z nadzieją zapytał Rudy.
- Pomóc nie bardzo pomogą, ale nie zaszkodzą. Zobaczysz Rudy, jutro, pojutrze wszystko znów wróci do normy.
Marek Długosz