Odcinek 68
Na dworze robiło się coraz chłodniej, lecz w Mieszcznie i w całym kraju goraczka rosła. Ogródki działkowe, ta ukryta potęga pięknego kraju nad Wisłą kusiły wszystkich. Od góry do samego dołu. Na górze, prawo naciągane niczym guma od majtek miało zagwarantować Aktualnie Słusznej Opcji pełnię władzy nad altankami w krasnoludki, grządkami buraczków i marchewek, a nawet jabłoniami i czerwonymi czereśniami! Na dole, czyli w Mieszcznie altanki, grządki i drzewka wydawały się już tuż-tuż, w zasięgu ręki. Szybciej niż grzyby wysypujące się w lasach wyrastały, łączyły się i rozpadały komitety wyborcze, sojusze, obozy i kolonie letnie. Kandydatów na prezesowanie miejscowemu ogródkowi było przynajmniej kilkunastu. Wykazywali się aktywnością wprost niezwykłą, w każdej dziedzinie. Z jednym wyjątkiem. Jak w Mieszcznie śmierdziało, tak śmierdzi i żaden z przyszłych włodarzy zielonego ogródka nawet nie próbował wspominać o walce z przyczyną cuchnącej atrakcji Mazur. W swojskim smrodku da się żyć, szkoda marnować czas na walkę z wiatrakami, czyli największą śmierdzącą forsą w okolicy. A forsa zawsze może się przydać!
Na inauguracyjnym spotkaniu zebrała się także "RYBKA", czyli Komitet Wyborczy Rysia Bańki. Nie była to jakaś doraźna efemeryda powołana tylko z okazji zbliżającego się wyborczego święta ogródkowego. W dostojnym tym gronie zasiadali starzy sprawdzeni weterani niejednego komitetu. Wyborczego także. Skupiła się tutaj cała najbardziej gęsta śmietanka rozmienionej obecnie na drobne a mocnej kiedyś Byłej Słusznej Opcji.
- Precz z Chruścielem! - zagaił spotkanie Rysio bojowym hasłem swego komitetu.
- Precz! Precz! Precz! - nierównym chórkiem rześko odkrzyknęła wypełniona do ostatniego miejsca sala, na co dzień spełniająca prozaiczną funkcję zakładu fryzjerskiego kategorii trzeciej.
Porwany entuzjazmem Rysio odruchowo podkręcił wąsiki i wystudiowanym ruchem ręki wyciszył gwar.
- Szanowni i drodzy towa..., to jest chciałem powiedzieć państwo!
- Nie krępuj się Rysiu, tutaj, blada paprotka, sami swoi! - błysnął w uśmiechu wszystkimi trzema zębami wysportowany dżentelmen w twarzowym sweterku, co wywołało entuzjazm i długotrwałe oklaski.
- Dziękuję, dziękuję! - Rysio kłaniał się, lekko skłaniając głowę.
- Zebraliśmy się dzisiaj, aby rozpocząć najbardziej profesjonalną kampanię w historii Mieszczna. Ogródki muszą być nasze!
- Nasze! Nasze! Nasze! - z entuzjazmem zareagowała sala, z wyjątkiem niewątpliwie pięknej niegdyś kobiety, która wyciągnęła rękę.
- Nie rozumiem, dlaczego tylko nasze? Ogródki muszą być dobrem wspólnym, wszystkich mieszkańców Mieszczna! Czy dobrze zrozumiałam?
- Dobrze, dobrze... Ale przejdźmy do rzeczy - kontynuował Rysio.
- Mamy przygotować najlepszą i skuteczną kampanię, na miarę naszego wielkiego Mieszczna, na miarę XXI wieku! A to zagwarantują nam tylko najlepsi profesjonalni fachowcy z wielką wiedzą i praktycznym doświadczeniem!
- Chcę tylko zwrócić uwagę, że jak na razie nasza "RYBKA" ma na koncie siedem złotych i piętnaście groszy - wtrącił gospodarz lokalu, mistrz fryzjerski pan Antoni, społecznie pełniący funkcję komitetowego skarbnika.
- Będą i pieniądze - machnął niecierpliwie ręką Rysio - ale najważniejsi są ludzie!
- Chcę państwu przedstawić szefa naszej kampanii wyborczej, pana profesora Głośnika! Wybitnego znawcę politycznego marketingu, od trzydziestu lat niezwykle skutecznego weterana wielu kampanii wyborczych! Proszę, panie pułkowniku!
Z krzesła przy drzwiach podniósł się drobny, niski mężczyzna w czarnym, lekko błyszczącym garniturze. Kruczoczarne, lśniące włosy dzielił pośrodku czaszki równy przedziałek. Pod drobną kreską czarnego wąsika piętrzyły się skrzydełka białej muchy w czerwone groszki. Przechodząc do krzesła prezydialnego wymienił serdeczny uścisk z dżentelmenem w sweterku, a następnie głęboko ukłonił się pozostałym obecnym.
- Proszę bardzo, panie profesorze, od czego zaczynamy?
- Na początek to ja powiem, że my wygramy, że ogródki będą nasze, ale nie będzie to mecz do jednej bramki! Nasi przeciwnicy też ostro trenują i mają silne zaplecze materialne.
- Nie bój nic, blada paprotka, nie takie mecze kiedyś się wygrywało! - pan w sweterku był optymistą. - Razem mamy ekstraligę i ogródki w kieszeni! Damy im, blada paprotka, popalić!
Głośnik lekko się spłoszył i spojrzał niepewnie na Bańkę.
- Chcę przypomnieć, że jestem od dawna bezpartyjnym fachowcem wynajętym tylko dla potrzeb tej kampanii ogródkowej! O żadnych ekstraligach nigdy w życiu nie słyszałem i nawet nie wiem co to jest! - podniósł w górę obie faktycznie czyste dłonie.
- Ale do rzeczy. Czym możemy zaskoczyć przeciwników, gdzie jesteśmy lepsi? - pytanie wprawdzie retoryczne, ale spotkało się z natychmiastowym odzewem.
- Trzeba przypiórkować temu złamasowi Chruścielowi! - wrzasnął wysportowany.
- Musimy obiecać najbiedniejszym mieszkańcom Mieszczna udział w przyszłych ogródkowych zbiorach - dodała była piękność.
- A może znajdziemy jakieś haki na naszych przeciwników? - Bańce jako doświadczonemu politykowi nieobce było pojęcie czarnego piaru.
- Wspaniale, wspaniale proszę państwa - zacierał rączki profesor Głośnik - sami widzicie, jak szeroki i otwarty będzie nasz program.
- Dobra pułkowniku, ale skąd weźmiemy na to forsę? - mistrz Antoni trzymał się konkretów.
- A to już nasz szanowny kandydat na prezesa Ogródka, pan Rysio - wskazał na Bańkę, który dwoma palcami znacząco zatkał nos. - Pecunia non olet - spojrzał wymownie w niebo.
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2006.09.06