odcinek 203
Nie ma Mieszczno szczęścia do światowej polityki. Bo pokażcie inne mazurskie miasteczko, o którym trąbią wszystkie światowe agencje, jego nazwa przewija się w obradach najważniejszych gremiów, wyskakuje niczym Filip z konopi natychmiast, gdy w globalnej polityce robi się na moment trochę nudno i potrzebny jest jakiś temat, którym można nakarmić żarłoczne gęby mediów. I nic to, że był on już dziesięć razy przewracany z wierzchu i od podszewki, nicowany na wszystkie strony niczym świąteczny garnitur gimnazjalnego nauczyciela. Wystarczy, że nowy prezydent wielkiego zamorskiego brata każe zamknąć ogród zoologiczny na pewnej uroczej i ciepłej wyspie karaibskiej, a trzymane tam za niewinność zwierzątka rozpuścić po świecie. Od razu kilku nudzących się specjalistów od odgrzewanych sensacji przypomina sobie, że część tych zwierzątek podobno miała się przewinąć przez słynny podziemny dworzec w Mieszcznie i zaliczyć wypoczynek w tajnym ogródku schowanym gdzieś w niedalekich mazurskich lasach. A zwierzątka w tym ogrodzie podobnież drapieżne są nadzwyczaj, pamiętliwe, zwyczaje też u nich cokolwiek egzotyczne jak na przykład rytuał skracania swych ofiar o długość głowy.
Gdy więc na tradycyjnej cotygodniowej herbatce spotkali się u pani Dolińskiej – Jurek Toczek i sołtys Boryński, główny temat ich rozmowy był z góry wiadomy. Zresztą wystarczyło spojrzeć na Boryńskiego, aby zauważyć wyjątkowość sytuacji. Zwykle starannie ubrany w elegancko wyświecony tu i ówdzie garnitur, pod krawatem dwa lata temu modnie zawiązanym „ala sznurek” i starannie wyczyszczonych na Boże Narodzenie butach, tym razem prezentował się zdecydowanie oryginalniej. Cenną część ciała tak ulubioną przez złośliwe zwierzątka nakrywała bajerancka bejsbolówka z bojowym hasłem „Fuck All”. Ciepły wełniany sweter z lekka rozciągnięty, prawie dokładnie krył dziury na przetartych na kolanach dżinsach w modnym w ubiegłym tysiącleciu wzorku w „marmurek”, a stopy obute w wytworne sandały oddychały szeroko bez skarpet. Dodać też trzeba, iż połowę szczerej niczym świadek przed komisją śledczą fizjonomii sołtysa przykrywały lustrzane okulary, a w prawym uchu tkwiła dyskretnie słuchawka.
Pani Dolińska skrzywiła się wprawdzie lekko na tę niespodziewaną metamorfozę sąsiada, lecz jako doświadczona życiowo kobieta i wytrawny polityk zachowała kamienną maskę pokerzysty. Za to Jurek Toczek, młodzian prawie jeszcze, więc można mu to wybaczyć, od progu parsknął śmiechem.
- Cóż to się stało, sołtysie? Karnawał już się dawno skończył i post przeleciał, a wy ciągle jeszcze w przebraniu?
Skrzywił się Boryński, lecz nic nie powiedział tylko strzepnął plikiem gazet, gdzie na tytułowych stronach można było obejrzeć tak doskonale znane fragmenty mazurskiego krajobrazu jak nastawnia dworca czy futurystyczne ogrodzenie leśnego zoo.
- I co z tego? Pogadają, pogadają i dadzą spokój – Toczek z właściwym młodości optymizmem niespecjalnie przejmował się sensacjami kolorowych tabloidów.
- Wam tu w mieście dobrze i bezpiecznie! Ludzi kupa i w tłumie można się zgubić! – wybuchnął Boryński – Ale u mnie we wsi strach nosa z chałupy wystawić! Nigdy nie wiadomo skąd jaki zwierzak wyskoczy z karabinem, bombą albo z tym cholernym mieczem do strzyżenia równo z szyją!
- Spoko, sołtysie, żadnych dzikich zwierzaków nikt na Mazurach od lat w lesie nie widział. Podobno jakaś puma tylko grasuje, ale daleko, gdzieś na Śląsku czy pod innym Kielcami! – Toczek ciągle lekceważył niebezpieczeństwo.
Boryński opuścił okulary na nos, rozejrzał się uważnie po gabinecie pani Dolińskiej. Na palcach podszedł do drzwi i gwałtownie je otworzył, lecz niestety nikt nie podsłuchiwał.
Na wszelki wypadek ściszył jednak głos i wyszeptał.
- Mam pewną informację, że przynajmniej ze dwa zwierzaczki, rasy na razie nie wiadomej, mają jeszcze przed latem do Mieszczna przyjechać i mścić się za krzywdy tu doznane!
- Oooo, to faktycznie problem! Sztab kryzysowy powołać trzeba, mobilizację ogłosić, straż pożarną ochotniczą pod broń postawić! – Toczek usiłował utrzymać poważną minę, lecz nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
Boryński spojrzał na niego z politowaniem. – Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni! Wy tu sobie siedźcie – zwrócił się też do ciągle milczącej pani Dolińskiej – a ja muszę działać, bo to przecież nie u was w mieście, tylko na wsi, w moim sołectwie i ten dworzec cholerny, i boksy dla zwierzyny. To kto jest najbardziej na niebezpieczeństwo narażony, co?
- I nic – pani Dolińska wydęła usta. – Dla jakichś tam terrorystów ja się przebierać nie będę! Jakby co zresztą to mamy przecież naszych ogródkowych strażników, to radę sobie dadzą. Paniki nie ma co siać tylko się zastanowić jakby tę popularność, niech szlag ją trafi, na monetę brzęczącą zamienić. Cienko się z robi w budżecie ogródkowym, bo kryzys ludziom robotę zabiera i nie ma z czego podatków płacić. To jest naprawdę niebezpieczne a nie jakieś tam pumy czy inne rysie na dworcu! No i co z tym naszym dworcem w końcu zrobić, bo popatrzcie – wskazała zdjęcie w gazecie – na tych fotkach sprzed trzech lat jeszcze jakoś wyglądał, a dziś to już ruina kompletna.
- To może by tak rozwalić to cholerstwo raz a dobrze i kłopotów już nie będzie? – zamyślił się Toczek – tylko nawet taka rozbiórka też kosztuje, a skąd na to wziąć?
- Zaraz, zaraz… Ilu ludzi by tak trzeba? – w oku pani Dolińskiej pojawił się błysk.
- No jakby tak ze cztery, pięć setek, z kilofami, sprzętem… - głośno myślał Boryński.
- No to gdyby tam wpuścić z pięćdziesiąt tysięcy, młodych, mocnych, po piwku …
- To spoko w trzy dni załatwią i śladu nie będzie – zgodził się Toczek.
- Nie ma sprawy, zgadzam się! Przenosimy w tym roku Koncert Czarnej Mocy na dworzec! Trzy dni i śladu po nim nie będzie!
Rozległ się głośny łomot. Boryńskiemu kamień spadł z serca!
Marek Długosz