odcinek 204
- W zdrowym ciele zdrowy duch! - sapał Jurek Toczek, pokonując kolejne okrążenie wokół małego miejskiego jeziorka. Nie spieszył się specjalnie, w końcu było to nawet przyjemne, gdy co drugi mijający go biegacz, dreptacz lub rowerzysta grzecznie się kłaniał i uśmiechał.
- Miło tak gdy człowieka poważają – uśmiechnął się i staranniej zaczął stawiać stopy, wyżej podnosić kolana, łokcie trzymać bliżej tułowia. Dokładnie tak jak w programie telewizyjnym „Biegiem uciekaj przed zawałem”. Jakby nie spojrzeć miał powody do zadowolenia. Przymknął oczy i wspominał zgrzebne lata spędzone w wiejskiej prawie głuszy zapadłej dziury rządzonej przez mięśniaków o byczych karkach. Nie mógł narzekać, i takie powierzchowne, sąsiedzkie można powiedzieć znajomości od czasu do czasu mogły się przydać.
Na przykład wczoraj wieczorem w ciemnej ulicy, gdzie z opraw wisiały powyrywane żarówki, a spod nóg uciekały tylko zdziczałe koty. Propozycja podzielenia się zawartością portfela złożona przez dwóch zakapturzonych młodzieńców stojących w cieniu drzewa, była z gatunku tych nie do odrzucenia. Gdy już nerwowo szarpał się z kieszenią kurtki, aby zastosować się do tego bez wątpienia uzasadnionego postulatu młodzieży – jeden z zakapturzonych przyjrzał mu się dokładniej i grzecznie uniósł przed siebie szczerze otwarte dłonie.
- A to szanpsor nasz, sorki! Ciemno tutaj, nie da się poznać!
- Odpuszczamy – zwrócił się do zdezorientowanego współpracownika usiłującego ukryć za plecami kołek jeszcze parę minut temu podtrzymujący świeżo posadzone drzewko – mój ziomal!
- Dzięki panowie… - wyszeptał jeszcze przerażony Toczek i szybko ruszył w kierunku lepiej oświetlonych miejsc.
Na wspomnienie wczorajszych przeżyć jeszcze raz przebiegł mu po plecach zimny dreszcz.
- Gdyby nie… to lepiej nie myśleć! – potrząsnął głową i odruchowo przyspieszył kroku.
- Chociaż właściwie nawet w takich środowiskach mam pewną popularność, a to się liczy – sapnął i ukłonił się kolejnej grupce biegaczy.
Prawdą jest, że spokojny bieg na długim dystansie dobrze wpływa na procesy myślowe. Toczek zmarszczył czoło.
- Właściwie to przecież ludzie mnie lubią… Nikomu się specjalnie nie naraziłem… Może nawet komuś pomogłem…? – nie przypominał sobie, ale wykluczyć nie mógł.
- Czas chyba, żeby rozwinąć skrzydła, panie Jureczku, co? – zadał sobie proste pytanie, na które odpowiedź mogła być tylko równie prosta.
- Najwyższy czas!
Przymknął znów oczy i widział pod powiekami dostojne wnętrza parlamentu, ustawione w półkole wygodne fotele, pełne zaaferowanych dostojników marmurowe halle, pędzących z wyciągniętymi mikrofonami dziennikarzy…
- Tak, tak panie Toczek, to miejsce akurat dla nas – zgodnie pokiwał głową.
Potknął się przy tym o nierówny fragment kostki i omal nie przewrócił. Przytrzymał się szczęśliwie stojącej obok latarni i na chwilę przysiadł na wyjątkowo czystej ławeczce. Pomysł, który przed chwilą zaświtał mu w głowie, nie dawał spokoju.
- Dlaczego nie spróbować? Taki na przykład Maślany… - wyobraził sobie opływową sylwetkę dyrektora samochodowej kliniki – czym on jest lepszy ode mnie? Jak potrzebuje, to potrafi prawie się u mnie na dywanie wypłakać… Fakt, bajerować umie, kłania się z wyczuciem… I co? I już jest na liście! Do samej Brukseli czy tam innego Strasburga się wybiera – Jurek jeszcze nie był szczególnie mocny w europejsko – unijnej geografii.
- Szanse to ma mniej więcej takie jak ja na biskupi stolec, ale zawsze już w wysokiej polityce siedzi – zasmucił się z lekka, gdyż dało się od pewnego czasu zauważyć jakby Maślany w różnych mazurskich układach wysuwać się zaczął przed swoje zwykłe miejsce w szeregu.
– Jak mu ktoś na odcisk nadepnie, to zawsze może powiedzieć, że to polityczna sprawa i kandydata naszej pięknej ziemi do wielkiej Europy chce się utrącić. I gęby się zamykają! – przypomniał sobie sprzed paru tygodni gazetową aferę o bałaganie w warsztatach Maślanego. Ucichła jak nożem uciął.
- Wygrał nie wygrał, ale już w grze uczestniczy! Ciężko będzie – westchnął.
- Maślanemu to dobrze, Wójcika ma za plecami… A ja kogo?
Smutny wstał z ławki, tym bardziej że jeszcze chłodny wiatr przeszył go do szpiku kości. Znów ruszył na początek lekkim truchtem.
- Jeszcze jest trochę czasu – pocieszył się - Maślany z Europy wypadnie jeszcze szybciej niż tam usiłował wskoczyć, a potem…
- Zaraz, zaraz… - pot mu wystąpił na wysokie czoło nie tylko ze względu na tempo biegu. Pod czapką zaświtało mu straszne podejrzenie.
- Po co temu Maślanemu jakiś start do Europy, kampania, wydatki… No na biednego nie trafiło, nie zbankrutuje… Wybory koncertowo przerżnie i co potem? Do klepania samochodowych blach nie wróci, bo się już na stołku dyrektorskim zasiedział i do miękkiego przyzwyczaił. A prędzej czy później z dyrektorowania warsztatom wypadnie…
Gdyby na toczkowej głowie rosły jeszcze jakieś włosy, z pewnością zjeżyłyby się pod czapką.
- Wójcik go ciągnie jak lokomotywa, to fakt, wszyscy wiedzą. A gdzie go może zaciągnąć po europejskich wyborach. Na pewno nie niżej niż siedział do tej pory! A wyżej? No…?
Toczek biegł już nie truchtem, ale wyciągniętym kłusem. Wszystkie klocki zaczęły się układać. A nie był to układ dla Toczka bynajmniej wesoły.
- Nie ma innego wyjścia tylko do przodu! - przed oczami zaczął mu się przesuwać kalendarz.
- Mam jeszcze kilka miesięcy – trochę odetchnął – żeby zacząć sobie wyrabiać powoli jakieś miejsce na liście. Obojętnie jakiej i nieważne które, może być nawet ostatnie. Byle było! To zawsze będzie już jakaś podpórka…
Zwolnił tempo i wyrównał oddech, gdy nagle usłyszał ostry dźwięk rowerowego dzwonka. Uskoczył na skraj ścieżki przed rozpędzonym rowerem.
- Ale gnasz, myślałem już, że nie dam rady cię dogonić – z siodełka szeroko uśmiechał się Maślany – ale rowerem zawsze szybciej i wygodniej… - przemknął obok, mocno naciskając na pedały.
Marek Długosz