odcinek 206
Każdy moment jest dobry, aby kobieta mogła zastanowić się nad nową kreacją, ocenić ciuchy znajomych, przypomnieć sobie ostatnio zauważone w sklepie fatałaszki. Pani Dolińska z nieprzeniknionym jak zawsze spojrzeniem przysłuchiwała się kolejnym obradom zarządu ogródków działkowych. Setki takich posiedzeń, w których już brała dotąd udział, nudziły ją teraz straszliwie. Dla postronnego obserwatora wyglądała na bardzo zainteresowaną kwestią uruchomienia nowych turystycznych szlaków obiecująco nazywanych „słodką wisienką” i „złotą różyczką”. Oba miały przebiegać przez zarośnięte od lat krzakami obrzeża ogródków i przyciągać turystów spragnionych ekstremalnych wrażeń przedzierania się przez dzikie jeżyny, zapadłe żwirowe wyrobiska, pojedynkowania się z tysiącami kleszczy i miliardami zdziczałych komarów. W zamian do kasy ogródków powinny wpływać wielkie pieniądze, tak podobno wielkie, że warto było zainwestować ciężką europejską forsę w ten od lat buszem zarośnięty szlak. Co kilka lat temat powracał razem z wiosennymi skowronkami, międlony był na wszystkie strony, po czym popadał w kolejny stan uśpienia. Gdzie też powinien spoczywać na wieki wieków jako wytwór obolałej fantazji nie mającej nic wspólnego z ekonomicznymi realiami. Zamiast więc tracić czas na wysłuchiwanie do niczego nie prowadzących polemik, pani Dolińska krytycznym okiem oceniała ubiory obecnych pań i panów.
- Mogłaby już dorosnąć – skrzywiła się w duchu, lecz twarz zachowała kamienną, przesuwając wzrokiem po mikrej sylwetce Niusi Robaczek. – Jak długo można ubierać się jak podlotek… I to zamiłowanie do koronek i frędzelków…
- Ten garnitur już mu się nigdy nie dopnie - spojrzała w prawo na coraz bardziej opływową postać Dyrektora – właściwie mógłby już sobie w końcu sprawić nowy – wychwyciła lekkie błyski „wyświecenia” na łokciach. – Chociaż nie, to nie przetarty materiał chyba tak błyszczy, a raczej odbija się od blatu blask klasycznej dyrektorskiej czaszki.
Kolejne oceny wypadały równie krytycznie. – Z kim mi przyszło tu pracować – skrzywiła się z niesmakiem.
- Chciała coś pani dodać? – zainteresowała się Niusia.
- Nie, nie, rozumiem skalę trudności… - twarz pani Dolińskiej przyjęła wyraz głębokiej troski.
Na chwilę musiała powrócić do rzeczywistości, lecz zażarta dyskusja na temat koloru oznakowania przyszłego szlaku uspokoiła ją. Mogła powrócić do rozmyślań na przyjemniejsze tematy.
- Właściwie ja też już chyba wpadłam w urzędniczą rutynę… - samokrytycznie oceniła swój nowy kostium w modnym tej wiosny sinostalowym odcieniu.
- Dlaczego znów kolejny kostium? Czy nie stać mnie na coś ciekawszego, szczególnie teraz, gdy można założyć coś lżejszego? Jakaś na przykład lekka sukienka z dzianiny, do tego kraciasta kurteczka – przypomniała sobie oglądaną wczoraj w telewizji prezenterkę.
- Taka czarno-biała szachownica zawsze jest modna! – ucieszyła się z pomysłu.
- Do tego na głowę taki podwyższony lekki miękki toczek, tak trochę na bakier na prawe oko… - widziała się już w wyobraźni jak wchodzi rano do biurowca Zarządu.
- Tylko zaraz, zaraz, co na nogi, bo przecież taka sukienka to najwyżej tuż za kolana… Właściwie jak już to trzeba iść na całość! Podkolanówki! A co?! Widziałam takie w zeszłym tygodniu w galerii, też w kratkę. Wiosna przecież! – z uśmiechem znów rozejrzała się po sali i napotkała zimne spojrzenie Zosi Witek.
- Brrr…, ta to mnie nie kocha, ale co tam! – dobry nastrój nie opuszczał pani Dolińskiej i odpowiedziała lekkim skrzywieniem kącika ust, co w kodzie damskiej komunikacji oznacza tyle co „spadaj na drzewo”.
- Jakbym miała taką gębę jak ona, to też nie lubiłabym nawet siebie! A tak swoją drogą to mogłaby przynajmniej używać jakiegoś porządnego szamponu na te swoje trzy włoski, które jeszcze jej zostały – z satysfakcją oceniła fryzurę pierwszej damy opozycji.
- Pewnie ciągle jeszcze szarym mydłem myje, a o odżywkach i witaminach nawet nie słyszała, chyba że w telewizji – delikatnie potrząsnęła puszystymi ciągle włosami, obserwując dyskretnie jak zielenieje twarz koleżanki. Już tylko dla tej drobnej satysfakcji opłacił się spory wydatek na mocno reklamowany kosmetyk. Przymknęła na chwilę oczy, gdyż przypomniała sobie o suplemencie diety, jaki zalecano przy okazji stosowania tego wyrafinowanego „dwa w jednym”.
- Jak to się nazywało? – usiłowała sobie przypomnieć – Vita… coś tam…, skleroza – dreszcz przebiegł po plecach.
- Zimno coś tutaj, o właśnie, a co na chłodniejsze dni? Zaraz, zaraz… - przypomniała sobie przeglądany u fryzjerki kolorowy tygodnik.
- Tak, lekki skórzany trencz, do tego szalik… Nie, nie szalik, raczej apaszka, taka w lekko tygrysie wzory. O! Właśnie tak! – stuknęła z satysfakcją w rozłożony przed sobą notatnik.
- Czy chciałaby pani prezes podsumować – Niusia skrzywiła się w uśmiechu, widząc zaskoczoną minę pani Dolińskiej, lecz wyraźnie nie doceniła jej urzędniczego doświadczenia.
- Nie wydaje mi się, aby akurat moje zdanie było w tej kwestii najistotniejsze – odparowała – najważniejsze, że doszliście państwo do konkretnych wniosków, których realizację musimy jednak odłożyć do przyszłego roku, gdyż obecny sezon turystyczny już się zaczął i nasze piękne niewątpliwie traperskie szlaki niestety jeszcze nie wypełnią się turystami. Proponuję więc, aby wiążące decyzje podjąć po wakacjach.
Wniosek pani Dolińskiej został jednogłośnie przyjęty, co odebrała z należytym zadowoleniem. Rzadko bowiem zdarza się tak owocne w skutki zebranie.
Marek Długosz