Odcinek 67
Jest w Polsce kilka miasteczek odrobinę większych od Mieszczna. Większych, zamożniejszych, częściej odwiedzanych nie tylko przez turystów, ale przede wszystkim w tak zwanych interesach. Jednym słowem nie jest nasze Mieszczno pępkiem świata, ba daleko mu do pępka Mazur. Za to ma Mieszczno jedną, ale za to bardzo istotną zaletę. Jest dookoła otoczone lasami. I to nie jakimiś tam laskami tfu, Kabackimi czy inną puszczą 2 na 3 kilometry. Lasem można od Mieszczna dojść do granic trzech przynajmniej państw podobno europejskich, w tym dwóch bynajmniej wcale nie sojuszniczych. A jak już mamy takie lasy, to gdy robi się ciepło i mokro to w lasach mamy co? Grzybiarzy, proszę Państwa, grzybiarzy! Bo z grzybami bywa różnie, ale grzybiarze nie zawodzą nigdy. A na grzybach...
W piękny pogodny sobotni poranek Mecenas miał wprawdzie ochotę podrzemać trochę dłużej, lecz solidny kopniak w łydkę nie pozostawił mu najmniejszego wyboru.
- Wstawaj, stary gamoniu! Cały tydzień obijasz się po biurze, wyleniałe kociaki podszczypujesz, to przynajmniej raz w tygodniu zrób coś dla domu i rodziny! Na grzybki, ale już!
- Daj jeszcze odrobinę się zdrzemnąć! Moich grzybów i tak mi nikt nie znajdzie... - próbował jeszcze wynegocjować przynajmniej kwadrans w ciepłym łóżku.
Nie dane mu było spędzić przy boku małżonki nawet piętnastu sekund. Sprawnie podłożona dźwignia kolankowo-łokciowa wyrzuciła go na podłogę pokrytą na szczęście grubym, puszystym dywanem.
- I widzę cię przed obiadem z pełnym koszem albo lepiej dwoma! - usłyszał, ściągając powoli krótką nocną koszulkę.
Drapiąc się na przemian po wydatnym brzuszku i zmatowiałej po nocy łysinie powędrował do łazienki i z niesmakiem spojrzał w lustro.
- Nie golę się! - zdecydował. - Kto tam mnie będzie w lesie oglądał...
Dwoma palcami przemył oczy, podkręcił wąsy i poczłapał do drzwi. Cofnął się jednak i na palcach podszedł do wielkiego, błyszczącego fornirem bufetu. Uchylił drzwiczki i spośród licznych butelek z kolorowymi nalepkami wyjął jedną, a po krótkim wahaniu także i drugą. Z uśmiechem włożył je do obszernego plecionego koszyka. Z niepokojem nadstawił uszu, ale z sypialni rozlegało się jedynie melodyjne chrapanie jego dozgonnego szczęścia.
Po dwóch godzinach, lekko spocony z pewnym niepokojem spoglądał na zawartość koszyka. Dno ledwo przykrywało kilka maślaków i podgrzybków. Pomiędzy nimi sterczał wprawdzie jeden wielki prawdziwek, lecz nie miał złudzeń.
- Robaczywa cholera! - westchnął i wprawnie odkręcił drugą butelkę. Po pierwszej już dawno zostały tylko wspomnienia i lekka czkawka przy gwałtowniejszym pochyleniu się nad podejrzanie wyglądającą kupką liści. Coraz trudniej zresztą przychodziło mu rozróżnienie czy to, co akurat widzi jest grzybem, czy jakimś leśnym paprochem.
- Eeee, starczy tego - sapnął i ciężko usiadł na miękkim mchu, opierając się wygodnie o pień drzewa. Pociągnął spory łyk i przymknął oczy.
- Przy szosie stoi zawsze sporo grzybiarzy. Ku...kupię ko...ko...koszyk prawdziwków jak będę wracał... - błogo przymknął oczy.
Po kilku minutach ocknął się lekko przestraszony. Poczuł, jak ktoś delikatnie gładzi go po twarzy. Potrząsnął głową i otworzył oczy. Przed nim klęczała na jednym kolanie długonoga blondynka w krótkich jeansowych szortach i bluzeczce kończącej się przynajmniej dziesięć centymetrów nad paskiem. Na głowie miała twarzową czerwoną czapeczkę.
- O, w końcu się obudziłeś mój ty bohaterze! - nieskazitelnie białą koronkową chusteczką przetarła mu lekko spoconą łysinę. - Zmęczony jesteś, ale się nie dziwię, to była piękna walka!
- Coo...?! Jaka walka? - spojrzał jeszcze trochę nieprzytomnie.
- I jeszcze jaki skromny... Prawdziwy twardziel! Takich lubię! - lekko podrapała go po trzecim podbródku.
- Popatrz na tego wstrętnego wilka. Jeszcze sobie poleży zanim mu się wizja i fonia z powrotem do pionu ustawi! - wskazała na długą, szarą, ogoniastą postać, która ze zwisającymi łapami przewieszona przez gałąź smętnie przypominała mu nieco Długala.
- Gołota buty ci powinien czyścić! Uratowałeś mi życie i koszyk z niespodzianką dla babci. Potrafię się odwdzięczyć... Wyciągnęła długą smukłą szyję i przymknęła oczy.
Mecenasowi wróciła już jego powszechnie znana zdolność kojarzenia i wykorzystywania faktów.
- Ty jesteś Czerwony Kapturek? - ni to spytał ni stwierdził.
- A jak zgadłeś? - w głosie dziewczyny brzmiało nieukrywane zdziwienie. - Jesteś niebezpiecznie inteligentny! - pogroziła mu palcem. - Spełnię twoje trzy życzenia. Każde... - obciągnęła na nieskazitelnej figurze krótką bluzeczkę doskonale uwydatniającą to, co miała ukrywać. Mecenas zastanowił się przez chwilę. - Zaraz, zaraz, przecież jestem na grzybach, a nie na rybach. Coś tu chyba nie gra... A zresztą, czy to ważne! Taką okazję trzeba wykorzystać! I to szybko, zanim się rozmyśli - pożałował przez chwilę, że rano nie chciało mu się ogolić. Podkręcił z uśmiechem wąsa, na co Kapturek lekko się zarumienił.
- To ja może Złota... to jest chciałem powiedzieć Czerwony Kapturku najpierw chcę, żebym już nie musiał nigdy pracować, a na koncie zawsze mam mieć liczbę sześciocyfrową!
- Phi! - prychnęła. - Taki drobiazg... Załatwione od ręki - ujęła w obie dłonie paluchy Mecenasa i lekko masując ich opuszki położyła głowę na jego wydatnej piersi. - A co dalej? Jesteśmy sami... Wilk się przed wieczorem nie obudzi. Mamy sporo czasu...
Mecenas zastanowił się chwilę. - To może gdyby tak Chruściel został u mnie kamerdynerem i cały dzień obsługiwał. W końcu dam mu popalić!
Przez twarz Kapturka przeleciała chmurka, ale dziewczyna przytuliła się do ramienia Mecenasa.
- Już właśnie rozstawia talerze do twojego obiadu! No to teraz...
- No to teraz chcę, aby mój koszyk był pełen grzybów! - odetchnął głęboko Mecenas.
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2006.08.30