odcinek 224
- I jak wyszłem? – Rysio Bańka z pewną taką niecierpliwością spoglądał na małżonkę studiującą poranne wydanie „Gazety Miejscowej”.
- Wyszedłem matole, wyszedłem! – skarciła go, krzywiąc dopiero co pociągnięte szminką wargi.
- Jak zwał tak zwał, ale jestem pierwszy – cieszył się Rysio – Zanim się taki Młody Prezes obudzi czy inny Leśniewski to ja już sobie elektorat dookoła palca obwinę!
- Owinę… - poprawiła odruchowo.
Bańka złożył usta w podkówkę, a w błękitnych niczym wody mazurskich jezior oczach, niegdyś najbardziej perspektywicznego polityka mazurskiej lewicy, zalśniły perły łez.
- Czepiasz się mnie i czepiasz, za słówka łapiesz, zamiast poprzeć i wspomóc… - chlipnął cicho, a cały dobry nastrój prysnął bez śladu.
- No dobra, jak już chcesz tak naprawdę widzieć co o tym myślę to ci powiem! Tylko nie maż mi się tutaj! – podała mu chusteczkę – Nienawidzę mięczaków!
- Ja i mięczak?! Twardziel jestem! – Bańka wypiął zapadłą pierś, lecz pchnięty pulchnym paluszkiem swej lepszej połowy zatoczył się i osiadł w przepastnych poduchach kanapy.
- A teraz siedź, słuchaj i gęby nie otwieraj! Jeszcze w życiu tylu głupot nie czytałam w jednym miejscu! Jak następnym razem będziesz miał coś publicznie do powiedzenia, to najpierw masz to ze mną obgadać, bo jak nie… - tu spojrzała na męża spod natapirowanej świeżo grzywki.
Rysio wolał się nie domyślać co nastąpi po tym „nie”. Zamilkł więc i spijał wzrokiem i słuchem mądrość płynącą z najdroższych ust.
- Po pierwsze – odgięła delikatnie mały paluszek – dlaczego zrobiłeś party w twoim ogródku? Zaraz się zaczną czepiać, że politycznie wykorzystujesz miejsce pracy! Łapiesz, idioto?! Ogródek jest działkowy, tak? A twoja „Równość dla Marginesu” czyja? No…? Słyszałeś o czymś takim jak poprawność polityczna?
- Inni też wynajmują i się nikt nie czepia…
- Co innego chlanie na świeżym powietrzu a co innego poważne spotkanie. Chyba że nie było poważne, co?
– A zresztą pani Dolińska pozwoliła, pytałem się.
- Masz to na piśmie czy na gębę? Zresztą o pani Dolińskiej to sobie jeszcze pogadamy! – Bańka skurczył się jeszcze bardziej.
- Po drugie – kolejny paluszek powędrował w bok – jak za największy sukces uważasz udział w jakiejś koalicji to czym różnisz się od tych idiotów z telewizji, z których rżysz co wieczór?! Dwa razy przeczytałam – tu złapała się za głowę – dokładnie! Ani słowa o niczym konkretnym, niczym się dla Mieszczna pochwalić nie możesz tylko tym, że przy korycie siedzisz?! Naprawdę nic nie zrobiliście? No masz, czytaj! – rzuciła mu gazetę – Znajdź, może ślepa jestem, co?
- Właściwie, przecież… Chyba „orlik”… - jąkał się Bańka.
- Z „orlikiem” jaj nie rób, bo przykaz z góry był i forsa też. A zresztą nawet i o tym nic nie powiedziałeś.
Rysio wcisnął głowę w ramiona i nie śmiał już nawet podnieść głowy. Zbyt wiele spadło na tak niewielką powierzchnię.
- Co z polskiego miałeś? Zresztą po co pytam… - kontynuowała. - Wiesz, że istnieje coś takiego jak czas przyszły? Skąd zresztą… - odpowiedziała sama na retoryczne pytanie.
- Bo jak ktoś wie, to sobie sam w stopę nie strzela! „Obecny wygląd Mieszczna to także nasza zasługa” – odczytała powoli – To znaczy, że syf od roku w całym centrum, „bajzelstrasse”, pozamykane i splajtowane firmy w okolicy, kierowcy przez radio ostrzegający przed wjazdem do Mieszczna to też twoja zasługa! Gratuluję, serdecznie gratuluję! W imieniu wdzięcznych mieszkańców!
- Ale to się już niedługo skończy… - usiłował wtrącić.
- To jak się skończy to się będziesz chwalił, a teraz możesz co najwyżej obiecywać świetlaną przyszłość! Przyszłość, rozumiesz?! Zresztą, czy ty jesteś w stanie coś zrozumieć… - uśmiechnęła się z politowaniem.
- A po trzecie i najważniejsze – środkowy palec dołączył do już odgiętych – pani Dolińska!
- No co pani Dolińska, co?
- Nico! – na twarz pani Bańkowej wystąpiły wypieki.
- Mało ci w twoim „Ruchu dla Mrzonek” Niusi Robaczek, starszej pani Witek, czy tych tam innych, to jeszcze Dolińską … Gdzie twoje ambicje, gdzie ten facet, który kiedyś mówił wszystko albo nic?!
- To ty myślisz, że ja sam…, że mógłbym… na Prezesa?
- A kto?
- No wiesz, ale za panią Dolińską stoi sam Wójcik, i jeszcze, no wiesz… Nie dam rady. Chyba… Trzeba ją popierać, to przynajmniej będę sobie mógł dalej w swoim ogródku siedzieć, człowiek już nie najmłodszy…
Bańkową aż skręciło. Podparła się pod boki a grzywka zjechała jej aż na czubek nosa.
- To jak tak, to ja tak! Żadnej tam pani Dolińskiej popierać nie będziesz! Jak nie chcesz ty sam to ja muszę zrobić z tym porządek! Mogła startować Clintonowa? Jolandę na kolanach proszą, żeby się tylko zgodziła! To sobie zapamiętaj – albo ja albo nikt inny, bo inaczej z nami szlus!
Marek Długosz