odcinek 226
Po ciemnej, bocznej uliczce oświetlonej jedną samotną latarnią, rzucającą rozhuśtane cienie na piaszczyste pagórki rozkopanej jezdni, hulał zimny jesienny wiatr. Gdzieś zza ruin rozgrzebanej od niepamiętnych czasów budowy słychać było przejeżdżające z rzadka samochody, mknące po świeżo wylanym asfalcie najwęższej w Zjednoczonej Europie krajowej drogi przelotowej. Ostatni, zasiedzieli goście opuszczali rozświetlony malutkimi świeczkami, przytulny pub. Wiejący od jeziora przenikliwy wiatr wciskał się zimnymi sztyletami pod rozchełstane, lekkie jeszcze płaszcze.
Dwaj ostatni już goście starali się jak najszczelniej zapiąć dziwnie niepasujące jakoś do dziurek guziki i jak najgłębiej wcisnąć na czoło modne w tym sezonie czapki „maciejówki”.
- Cho… cholernie pi… (tu włączył się automatyczny program autocenzury) – zauważył wyższy, właściciel czapki w szkocką kratkę, rejestrując jesienne efekty pogodowe.
- Ja… jak w Kielcach na dworcu! – zgodził się nosiciel czapki klasycznej, a´la Komendant, czyli siwej.
- Dokładnie, mój kochany Bu…Buraku – przyświadczył amator kratki, w którym stali czytelnicy rozpoznali już zapewne eleganckiego sołtysa Mleczaka z Wieśtajna. Jego wesołym towarzyszem w nocnej eskapadzie po przybytkach uciech w mieszczneńskiej metropolii był pan i władca sołtysich włości z Bawełna.
- Coś mnie komórka nie cho… chodzi – Burak usiłował trafić grubym paluchem we właściwy przycisk eleganckiej służbowej Nokii, w jakie parę godzin temu wyposażeni zostali uroczyście sołtysi mieszczneńskiej gminy.
- Mo… moja też, kurna, jakaś dziwna, paliwa chyba zabrakło! – sołtys Mleczak stukał palcem w ciemny ekran. Bez widocznego skutku niestety. Zmęczeni umysłowym wysiłkiem zalegli na chwilę na efektownej ławce nadjeziornej promenady.
- Patrz, mój przyjacielu droooogi! – Mleczak z trudem celował palcem w jasno świecącą latarnię – W tym Mieszcznie to już nie wiedzą na co fo…forsę wydawać! W nocy rybom jezioro oświetlają! A taryfy jak nie ma to nie ma!
- No to poczekamy! W ko..końcu jakaś będzie jechać, zobacz jaką drogę tu zro…robili! Kostki, kurna, latarnie a w kasie marnie! – rymnął Burak mową wiązaną.
Dwaj politycy szczebla najniższego wprawdzie, lecz ważnego jak najbardziej, smagani nadjeziornym wiatrem objęli się bratersko.
- Ja już tam wolę moje Bawełno! – Burak z lekka przetrzeźwiał – Na taryfę się nie czeka, wszędzie bliiiiiis … Kurna, co jest! - zdarł z głowy maciejówkę, której wzór efektownej kratki został złamany dobrze się komponującą, wzorzystą plamą.
- Srają na nas. Z góry jak zawsze – beznamiętnie stwierdził Mleczak – U mnie w Wieśtajnie coś takiego się nie zdarza!
- I mnie teeż się nie zdarza – zgodził się Burak – Idziemy stąd, po taryfę i do domu!
- No chyba! Mam już dość tych tam faba.. fara.. fanaberii! Do domu! – zgodził się Mleczak – Zobaczysz jak u mnie w Wieśtajnie się żyje!
- Nie pozwalam, przyjacielu drogi! Niiiiiiie pozlawam! - oburzył się Burak – Do Bawełna jedziemy! Tam u mnie toooo… - zatoczył się z lekka, gdyż w drodze do samochodowej cywilizacji trafili na kolejne nadjeziorne wykopy.
- Ożesz ty! Popatrz, pułapki na nas pozastawiali! Cwaniaczki kurna! Ja tam się wcale Marynarze nie dziwię, że walnął to Mieszczno i do siebie do Wyrzutków wrócił! Lepiej mu tam z Grzyczem koty drzeć niż tutaj brzuchem do góry leżeć. Tu normalny człowiek żyć nie może! – dla podkreślenia wagi słów Burak przyłożył z kopa w świecący znak ostrzegawczy, który odchylił się na elastycznym mocowaniu i wracając do pionu walnął w czółko Mleczaka.
- Biją naszych! – zawył Mleczak, rozglądając się wokół, lecz stojący złośliwie bez ruchu napastnik umknął jego uwadze.
- Wiesz co? – Burak ujął Mleczaka pod pachę – Chrzanię takie Mieszczno razem z Toczkiem! Niby komórki nam dali, cudów naobiecywali, a jak człowiek chce się trochę rozerwać to w ucho co najwyżej zarobi! Jedziemy do Bawełna!
- W życiu nie jadę! – zaparł się Mleczak – Ja tam co niedzielę do lasu uczciwie chodzę, ptaszków posłucham, na mchu przysiądę. A z tobą to strach się pokazać! Zadarłeś z twoim leśniczym, do lasu nie zaglądasz…, jakieś tam leśne dróżki chcesz wyznaczać jak ci się podoba! Stary, tak żyć się nie da! W Polsce jesteś!
- To taki z ciebie przyjaciel?! – Burak z lekka kiwał się, przenosząc ciężar ciała z pięt na palce i z powrotem – Na pastwę mnię rzucasz inkwizycji leśnej?!
- Niiiiigdy! – Mleczak objął go i serdecznie ucałował w oba rumiane policzki – Na dobre i na złe z tobą jestem, druhu najmilszy! Ja przecież tak tylko dla ludzi… Ale ty!? Odważny jesteś!
- A co? Sołtys to sołtys! Może Marynara u siebie z Grzyczem koty w Wyrzutkach drzeć, może Siup z Zasypia z Amazonką się użerać, to ja ze swoim leśniczym też sobie poradzę!
- Zaraz, zaraz… zafrasował się Mleczak i aż usiadł na wysokim krawężniku nowej drogi krajowej– to, ten tego, no…
- No właśnie! Sołtys bez osobistego wroga racji bytu nie ma! – uświadomił Burak przyjaciela – Musisz kogoś sobie znaleźć, bo bez tego…. Fiuuuu!
Marek Długosz