Odcinek 56
- Gdzie się pchasz do cholery! - wrzasnął brodacz za kierownicą starego "golfa", gdy pod dystrybutor tuż przed nim wjechał czarny "merol", aż podskakujący od dudniących basów zainstalowanej w nim aparatury. Z dyskoteki na kółkach wysiadło dwóch barczystych łysoli w firmowych dresach.
- Koleś, gadałeś coś? - łysol w niebieskim dresie oparł się o lusterko golfa, które rozpaczliwie trzeszcząc dogięło się do szyby.
- Lukaj, gitne kije wujo wozi - wskazał drugi na wędki na tylnym siedzeniu "golfa". Za golfem zatrzymał się lśniący srebrzysty ford, a w otwartym okienku ukazała się znów pokryta zalotnymi loczkami głowa pani Stasi.
- Jakiś problem, panowie? Dżentelmeni w dresach natychmiast wtulili głowy w szerokie ramiona.
- Ależ nic, my tak sobie...
- Koledze zgięło się lusterko, już prostujemy!
- Miłego dnia życzymy, szerokiej drogi... - szybko wycofali się do swojego wozu i z piskiem opon zniknęli sprzed stacji. Zbaraniały brodacz nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Był pewny, że starego golfa czeka przynajmniej kolejne lakierowanie, a jego samego kilka dni na renomowanym oddziale chirurgicznym miejscowego szpitala. Z podziwem spoglądał na swą wybawicielkę. Wysiadł z samochodu.
- Bardzo pani dziękuję, rozpanoszyli się ci bandyci! Naprawdę jest pani niezwykle odważna!
- E tam, zwyczajne oprychy! Nie takim się kiedyś przycinało pazurki! - parsknęła pani Stasia. - Nie ma o czym mówić! Brodacz z niedowierzaniem kręcił głową jeszcze długo po tym, jak srebrzysta strzała uwiozła panią Stasię w siną dal. Incydent na stacji tylko na chwilę poprawił grobowy nastrój, w jakim od kilku dni znajdowała się odważna kobieta. Żałowała nawet, że dresiarze tak szybko zrezygnowali z wiszącej w powietrzu awantury.
- Nawet lumpy w tym mieście już się do niczego nie nadają... - westchnęła głęboko.
- No wiesz, trochę się przestraszyłem. Gdyby tak naprawdę chcieli, to ciężko by było... - mąż pani Stasi nerwowo stukał palcami po skórzanej kierownicy.
- Sama bym sobie poradziła, cholera! Dupy nie chłopy! A niech to szlag trafi wszystko razem! - pani Stasia parsknęła ze złością.
- Uspokój się duszko, niepotrzebnie się tak denerwujesz. Zobacz, ciepło się robi, kwitną łąki, ile pięknych kolorów - starał się odwrócić uwagę kierowca.
- Nie pieprz mi tu! Sama wiem, co się dzieje, niejedną wiosnę już widziałam! Romantyk się znalazł za pięć złotych! Kierowca słusznie zamilkł i skupił się na prowadzeniu pojazdu.
- Na nikogo już nie można liczyć! Jak się człowiek tylko na chwilę odwróci, to hieny zaraz go po piętach gryzą!
- No już dobrze, dobrze... - zaryzykował kierowca.
- Jakie dobrze, jakie dobrze!? Żebyś słyszał, jakim tonem... No, mówię ci, nie spodziewałam się tego!
- Nikt nie jest nieomylny - westchnął mąż.
- Co? I ty też! Jak ten cholerny Dyrektor! Ja jeszcze wam wszystkim udowodnię, kto tu zna się na prawie! - gdyby wzrok mógł zabijać, samochód gnałby dalej bez kierowcy.
- Ależ tylko ty duszko! Ty!
- No właśnie! Wystarczył jeden głupi wyrok sądu i już chichy śmichy sobie ze mnie robią po kątach! A Długal z kibla nie wychodzi! Cały szczęśliwy. Korzonki tam zapuści! Co się teraz w tych sądach wyprawia? Żeby taki Długal miał rację, a nie ja?! Samochód skręcił z asfaltu i wjechał w leśną drogę. Pani Stasia otworzyła okno i wzburzona głęboko oddychała.
- Sąd sądem, ale sprawiedliwość po naszej stronie musi być! - stwierdziła stanowczo. Małżonek rozejrzał się po okolicy - Granaty się nam skończyły w ubiegłym roku, przed świętami. Na karpie w stawie, pamiętasz?
- Nie gadaj głupot. Trudno, jeszcze trochę się z Długalem pomęczymy. Ale Dyrektorowi nie daruję. Żeby tak jeszcze w cztery oczy, przy kawie... Ale tak przy wszystkich, publicznie! I jeszcze niby z troską, sanitariusz, specjalista od pawulonu!
- "Trzeba pani Stasi pomóc" - przedrzeźniała głos byłego przyjaciela. - "Prawo się zmienia, trudno za nim nadążyć, może zwrócimy się do kogoś młodszego, na bieżąco z przepisami"!
- Troskliwy się znalazł! - wiatr splatał jej grzywkę w loczki, ale nie zwracała już na to uwagi.
- A ja co, już nie wystarczę? Jeszcze będzie za mną płakał! Chruściel do dzisiaj sobie w brodę pluje, że mnie nie docenił, to i Dyrektor rzewnymi łzami zapłacze!
Samochód zatrzymał się na leśnej polanie. Pani Stasia, nie oglądając się na kierowcę, przeszła na skraj lasu. Usiadła z westchnieniem ulgi. Głęboko zaciągnęła się powietrzem wypełnionym zapachem przekwitających konwalii. Powoli się uspokajała. Jej precyzyjnie funkcjonujący umysł znów emanował setkami nowych, zaskakujących wszystkich kombinacji. Zastygła na chwilę w bezruchu. W końcu na jej twarzy zakwitł uśmiech. Jedyny w swoim rodzaju. Dresiarze na stacji benzynowej mieli wiele szczęścia. Gdyby znaleźli się teraz w zasięgu wzroku pani Stasi, byłyby to ostatnie chwile ich nikczemnego życia.
Wstała i podeszła do samochodu. - Wracamy do Mieszczna - rzuciła krótko. - Pod dom Stycznia. W firmowym krawacie w osiołki też mi będzie do twarzy! Przynajmniej na jakiś czas!
Błękitny ford potoczył się ku nowym wyzwaniom.
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2006.06.14