Odcinek 55
Każda władza ma swoje wielkie afery, można powiedzieć, że nawet śmierdzące. Wpadł tak na przykład niejaki Nixon z panami podsłuchującymi konkurencję, umoczył też sympatyczny na oko pan Clinton, chociaż jak się sypnęło to twierdził, że nie do końca. Bliżej to rypło się i wielu naszym pomazańcom obywatelskim, nazwisk nie wymienimy, bo niektórzy władzą są do dzisiaj i podobno nawet czytać umieją. Ale w całej historii wielkiej polityki nie było afery tak śmierdzącej jak mieszczneńska afera kibelkowa! Będą się o niej przez wieki uczyć studenci praw wszelkich i nauk politycznych także! Ale póki historyczne boje o dostęp władzy do miejsca ważnego, choć ustronnego jeszcze trwają, powinnością kronikarza jest ich bezstronna obserwacja i upamiętnienie dla potomnych.
Ciągłe wojaże Długala do publicznego WC w istotnym stopniu zaczęły dezorganizować pracę firmy.
- Tak dalej być nie może! - spotkanie Dyrektora z najbliższymi współpracowniczkami było oczywiście poświęcone tej najistotniejszej już od dawna sprawie, którą żyły władze Mieszczna. - Zamiast ciężko pracować, on tylko spaceruje! Ba, pozwala sobie przynajmniej raz dziennie na wycieczki do kibelka we własnym domu! - dodała pani Stasia. - Sama widziałam na własne oczy! W godzinach pracy korzysta z domowego przybytku!
- A co tam robiłaś? - niewinnie zapytała posiadaczka gustownego berecika, czyli pani Zosia.
- Jak to co?! Mam przecież obowiązek dbać o właściwe funkcjonowanie władz! A ja jestem obowiązkowa. Do końca! - pierś pani Stasi falowała ze wzburzenia. - Siedziałam sobie akurat przypadkiem na ławeczce po drugiej stronie ulicy i co widzę? Truchta Długal do domu, a potem zapala się światło w łazience i nawet okno otwiera. Delikatny taki! Z pół godziny to trwało!
- Sprawa jest poważna - Dyrektor z zafrasowaniem drapał się po łysinie.
- Ma drań podkładkę, sami mu zakazaliśmy wchodzenia do urzędowego przybytku. I jego pracownikom też. Sama opieczętowałam - pani Stasia też była wyraźnie zafrasowana.
- Masz rację. Nie tylko Długal biega po mieście. Inni też... Czasem nie ma doprawdy z kim pogadać - przekrzywił się berecik pani Zosi.
- Trzeba coś postanowić! - Dyrektor musiał wykazać się stanowczością.
- To może pozwólmy Długalowi korzystać z kibelka. Za pełną odpłatnością oczywiście - zastrzegła się pani Stasia. - A reszta 50% - dodała pani Zosia.
Krótkie - Niemożliwe! - Dyrektora zmroziło atmosferę. - Znów się będą pismaki wywnętrzać, że ja za tę przyjemność nie płaciłem, a dobry Długal płaci.
- No to co zrobimy? - westchnęły obie panie, rozkładając ręce.
- Mam! - Dyrektor podskoczył radośnie.
Pani Stasia rozejrzała się niespokojnie dookoła - Kogo masz?
- Nie kogo, tylko pomysł mam! Załatwimy Długala na cacy!
* * *
Po ciężkim, wypełnionym pracą dniu pani Stasia odetchnęła we własnym pokoju kąpielowym. Na przemytą mleczkiem twarz nałożyła odżywczą maseczkę, wtarła odżywkę w świeżo umyte włosy i spojrzała w lustro.
- Nieźle, nieźle, tylko tak dalej - przymknęła oczy z uznaniem. - Da się jeszcze popatrzeć.
Zajrzała do szerokiej szafy i spośród kilkunastu peniuarów wyjęła błękitny szlafroczek w żółte kotki. Dobrała do tego lekkie domowe pantofelki i gustowny nocny czepek z pomponikiem. - No, mogę pokazać się ludziom! - weszła do salonu rozświetlonego wielkim ekranem telewizora. Znad oparcia obszernego skórzanego fotela wystawał czubek głowy jej wiernego małżonka, który z zainteresowaniem oglądał dziewięćset czterdziesty siódmy odcinek kultowego serialu "My i oni".
- Już się pobrali, czy jeszcze nie? Od siedmiu odcinków jej się oświadcza... - pani Stasia z zainteresowaniem spojrzała na ekran.
- A tak w ogóle, to wiesz, miałam dziś ciężki dzień - poinformowała małżonka, który z wyrozumiałością pokiwał głową.
- Musieliśmy w końcu postanowić, co dalej z tym Długalem - kontynuowała, a głowa męża lekko przechyliła się w lewo, co było wyrazem niezwykłego zainteresowania.
- I wyobraź sobie, Dyrektor wymyślił! Wiesz, on czasem ma jednak pomysły, trzeba będzie naprawdę dobrze pokombinować, żeby go później jakoś, no wiesz...
- Mhmmm...
- No właśnie, masz rację. I widzisz wymyślił, że jednak z powrotem otworzymy kibelek. Długal płaci sto procent, a reszta połowę!
Na ekranie bohater otworzył właśnie pudełko z zaręczynowym pierścionkiem.
- Nareszcie - westchnęła z ulgą pani Stasia i osuszyła batystową chusteczką powilgotniałe oczy. - Ile można zwodzić biedną dziewczynę!
- Ale najważniejsze, że nikt nie może być w kibelku sam. Rozumiesz, to jest naprawdę genialne. Wchodzisz, a tu siedzi na krzesełku specjalny pracownik i pilnuje. Żeby się nasze miejskie mienie nie niszczyło, żeby wodę spuszczali, okien nie otwierali. Bo jeszcze deszcz do środka napada i grzyb w ściany wejdzie!
Głowa męża z uznaniem się pochyliła.
- Tylko problem jest, widzisz. Trzeba człowieka zatrudnić. Środki na etat się znajdą, biedy nie ma. Tylko to musi być ktoś nasz, zaufany. Żadna tam stara nomenklatura, broń Boże!
Zza oparcia fotela rozległo się melodyjne chrapanie.
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2006.06.07