Odcinek 51
Po ustronnej uliczce na przedmieściu Mieszczna w ciepły majowy wieczór snuł się dym z licznych ognisk i grillów. Właściciele okolicznych willi kończyli wiosenne porządki i piekli pierwsze tego roku grillowe kiełbaski. Pachniało spokojem i powiatową zamożnością, liczne gipsowe rzeźby i strzegące posesji kolorowe krasnale świadczyły o wysublimowanych gustach mieszkańców. Jedynie jeden z ogrodów na skraju stwarzał wrażenie lekko zaniedbanego. Nieskoszona od ubiegłego roku trawa pokryta liszajami pleśni, krzaki częściowo połamane pod ciężarem zimowego śniegu, walające się zapomniane puszki po piwie wołały o troskliwą rękę właściciela. Długal, gdyż to właśnie jego dom stał w tym miejscu, oparł się o trzonek grabi i niewidzącym wzrokiem spoglądał w przestrzeń. Obraz ten wielkim głosem wołający o sztalugę mistrza mógł nosić tylko jedną nazwę - "Troska". Tyle szczerego bólu, ale i nadziei emanowało z pobrużdżonego oblicza tego niezwykłego człowieka...
- Co tak stoisz? Weź się w końcu do roboty! Wstyd przed ludźmi! - rozległo się z głębi domu.
Długal posłusznie przeciągnął grabiami po trawniku, po wyłożonym piaskowcem podjeździe, a w końcu nie zauważył nawet, gdy ostre zęby grabi wyrwały z ziemi liście wschodzących tulipanów.
- Obudź się stary w końcu, nie jesteś w pracy! - żona wyrwała mu z rąk zębate narzędzie i energicznie przeciągnęła kilkakrotnie po ziemi.
- Tak to ma wyglądać! Widzisz?
- Widzę, słoneczko, widzę... - Długal oparł się o odlaną z gipsu rusałkę nad zasypanym zeszłorocznymi liśćmi basenem i przymknął oczy. Żona uważnie przyjrzała się pochylonej bezradnie sylwetce.
- Nic z tego nie będzie - stwierdziła - wypił już trzy kawy po obiedzie i ciągle śpi jak za biurkiem w robocie! Tu trzeba ostrzej.
Odłożyła na bok grabie i weszła do domu. Wyraźnie zaniepokojona sięgnęła do barku. Po chwili pojawiła się w ogródku z dwoma pękatymi kieliszkami na tacy.
- Wypij! - poleciła krótko i sama dała dobry przykład. Długal, nie patrząc na szkło, jednym powolnym ruchem wlał zawartość do gardła. Po chwili na twarz wystąpiły mu lekkie rumieńce. Zauważył trzymany w ręku kieliszek.
- Co to było? - zapytał zdziwiony.
- Lekarstwo na śpiączkę! Obudź się w końcu! Łap się za grabie, trzeba porządek zrobić. Przynajmniej w ogródku jak już w Mieszcznie nie dajesz rady.
- Co, i ty przeciwko mnie kobieto?! Jak tak możesz?
- A mogę, mogę! Już mi wstyd słuchać jak każde byle co psy na tobie wiesza! - rąbnęła z pasją ostrzem toporka po złamanej gałęzi.
- Przecież nie wszyscy... - zamyślił się Długal - są tacy, którzy mnie rozumieją. Chyba - dodał po namyśle.
- No mam ja z tobą los! - westchnęła ciężko. - Ledwo jakoś się uda twój imidż podbudować ciężkim wysiłkiem całej rodziny, to znów cię przydepczą! Chyba w końcu trzeba będzie szwagra Ziutka zaprosić. Zostawiłam go jako ostatni argument i nie ma już innego wyjścia!
Długal aż zadrżał.
- To naprawdę konieczne?
- A widzisz inne wyjście? Dyrektor ci na łbie kołki ciosa, za korzystanie ze służbowego kibla każe płacić, a ty co? Płaczesz prawie, że on w kiblu dłużej siadywał i całkiem za darmo!
- Ale to prawda... - rozłożył ręce.
- I co z tego, że prawda? Kogo to teraz obchodzi? Sam znajdź coś na niego, na Wałacha, na Stycznia, Młodego czy w końcu na kogokolwiek. Czarny piar jest potrzebny!
- Tylko dlaczego, moje ty słoneczko, chcesz pomocy tego Ziutka? Przecież to komuch, gorzej, lumpenliberał teraz! Zakała rodziny!
- Zakała nie zakała, ale kiedyś przez pięć kadencji go nie mogli odwołać! - tupnęła nogą. - A teraz zobacz, firmę ma taką, że sam nie wie ile na kontach mu co dzień rośnie!
- Uwłaszczył się przecież, stara nomenklatura... - próbował jeszcze bronić cnoty Długal.
- Gdybyś ty się już w końcu uczciwie uwłaszczył, to w prośby do Ziutka nie musiałabym chodzić! - wybiegła do domu i wróciła z napełnionymi kieliszkami i butelką na tacy.
- Nóg na loterii nie wygrałam, nie będę biegać co chwilę.
- Powiedz mi, słoneczko ty moje, dlaczego mnie tak nie lubią? Zobacz, taki Boryński! Peany wyśpiewują, na rękach prawie noszą! A przecież w czym on lepszy ode mnie? - tu wyprostował skrzywione plecy i wypiął zapadniętą pierś.
- Chłop ma jaja! I wcale tego nie kryje! - zawartość kolejnej pękatej lampki przydała ekspresji jej wypowiedzi. - Jak obieca to zrobi, albo przynajmniej zwali rozsądnie na kogoś!
- Ja też zwa, zwa, zwaalę... - język Długala już lekko się plątał i kolejny kosz zeszłorocznych liści wrzucił ponownie do basenu zamiast do kontenera.
- O właśnie! Nawet tego nie potrafisz porządnie! Ziutek już cię przeszkoli, zobaczysz!
Długal, o ile to było w ogóle możliwe, jeszcze bardziej posmutniał. Imię szwagra wywołało przykre wspomnienia. Zawsze w rodzinie bywał tym, któremu się udawało. Niezależnie od ustroju.
- Trudno, raz kozie śmierć! - powziął ostateczną decyzję.
- Co tam mruczysz?
- Masz rację, dzwoń po Ziutka. Jak już on nie pomoże, to nie ma sprawiedliwości na świecie!
- A kto ci powiedział, że na świecie jest sprawiedliwość? Jak dziecko ciągle, jak dziecko!
Długal ze zdziwieniem spojrzał na swoje słoneczko. Nie znał jej od tej strony. Prawdę mówiąc trochę go przeraziła. - No już dobrze, dobrze. Tylko proszę cię o jedno. Wszystko ma być przynajmniej zgodnie z prawem, dobrze?
- Albo rybki, albo akwarium! - nie pozostawiła mu złudzeń.
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2006.05.10