Odcinek 48
Niemożliwa do opisania błogość wstąpiła na steraną życiem twarz Mikołaja Stycznia, miejscowego lidera od niedawna współrządzącej Partii Zielonych Osiołków. Wpół leżąc na wytartej kanapie z zadowoleniem przeglądał świeżą prasę. Prawie na każdej pierwszej stronie gościła czerstwa jak razowy chleb twarz Prezesa. Styczeń podniósł się z kanapy i spojrzał w lustro. Zwyczajem tradycyjnym dla swego ugrupowania popluł w dłonie i usiłował zaczesać do góry czuprynę na wzór podpatrzony w gazecie. Trudno mu szło. Chyba dlatego, że włosy w większości opuściły jego czaszkę już dość dawno, nie wytrzymując wysiłków związanych z pobieraniem nauk w miejscowej zawodowej alma mater im. Bohaterów. Najbardziej właściwych na każdym etapie.
- Dałbyś stary spokój z tym przylizywaniem - gderała nadobna małżonka, trzaskając garnkami na kuchni. - Lepiej skocz do sklepu, bo soli zabrakło. Kto mi całą puszkę wypaskudził? Jeszcze wczoraj była przecież pełna!
Pan Mikołaj wolał nie drążyć tematu. Wyczytał w kolorowej "Mieszance z wyższych sfer" wyłożonej na stoliku u fryzjera, że jego ukochany Prezes co wieczór dla relaksu zażywa kąpieli w morskiej wodzie. Faktycznie, słona woda relaksowała. Spróbował i aż przysnął. Obudził się dopiero wstrząsany dreszczami.
- Nie gadaj babo po próżnicy, tylko garnitur mnie z szafy wyjmnij! I szczotki nie żałuj! Jak się mam między ludźmi pokazać to muszę jakoś wyglądać.
- Ooooo! Elegant się znalazł! Buty lepiej wyczyść, bo znów błota naniosłeś! Gdzie cię znowu diabli niosą? - trzaskanie garnkami wzmogło się do tego stopnia, że Styczeń wolał nie ryzykować dalszej konwersacji. Szybko wbił się w odświętny ancug i cicho zamknął za sobą drzwi. Z wysoko podniesioną głową ruszył w miasto.
- Nnnno, to teraz zobaczymy, kto tu jest gościu! Teraz chłopcy do pana Mikołaja tylko grzecznie i z uśmiechem! - rozglądał się wokół. Jak na złość nie napatoczył się nikt znajomy. Dopiero w drzwiach ratusza wpadł prawie na szybko idącego Mecenasa.
- Słyszałem, że pośpiewałeś sobie ostatnio, co? Do Opola się wybierasz? - zakpił z szeroko komentowanych w Mieszcznie publicznych wyczynów wokalnych miejscowego dostojnika.
- Nie wkurzaj mnie, bo to niezdrowo, oj, niezdrowo! - Mecenas zaklął pod nosem.
- A co, dasz mi w papę!? - Mikołaj zacytował Prezesa. - Już nie te czasy Mecenasku, skończyły się podśmiechywanki! Gazety czytałeś?
- Opisali cię na pierwszej stronie? W "Przeglądzie zoologicznym" chyba? - Mecenas spuścił powietrze z napuszonego Stycznia.
- Nie pozwalaj sobie! Teraz my rządzimy! W końcu będzie sprawiedliwie i uczciwie!
- Dobra, dobra, nie mam czasu na głupoty! - Mecenas ominął Stycznia i pognał przed siebie.
Pan Mikołaj rozpiął marynarkę, z zadowoleniem pogładził firmowy krawat w zielone osiołki. Ruszył schodami na piętro.
- Witam, witam serdecznie panie Mikołaju! Szczęść Boże! Jak zdrowie, co słychać u szanownej małżonki? - pani Stasia z uśmiechem dookoła twarzy kłaniała się u szczytu schodów.
- Jak zawsze w porządeczku! - Mikołaj głośno cmoknął w podsunięty pulchny nadgarstek.
- A pani kwitnie po prostu! Taka kobita, co do tańca i do różańca - komplementował, a pani Stasia spłoniła się niczym niewinna nastolatka.
- Ależ, panie Mikołaju... Stara baba ze mnie już... Za to pan, to ho, ho! Nareszcie teraz będziemy mogli wspólnie sporo zrobić. Ja zawsze wierzyłam! W Prezesa przede wszystkim. Taki porządny, uczciwy człowiek! Ciężką pracą doszedł do wszystkiego. Nie dał się zgnębić tym wszystkim tfu, liberałom, zawsze był z nami, z prostymi, ciężko pracującymi ludźmi!
Mikołaj słuchał z otwartymi ustami i prawie puchł z dumy i radości.
- Jeszcze razem, tak, my wspólnie... - jąkał się z przejęcia. Sama pani Stasia przecież tak mówi. - W sumie chyba porządna kobita, chociaż w zeszłym tygodniu w ogóle mnie nie zauważyła. Tylko tańczyła prawie przed Młodym. O, właśnie! Trzeba by się wybrać do Młodego - przypomniał sobie - w końcu teraz na jednym wózku jedziemy. W Mieszcznie chyba też.
Pani Stasia poufale ujęła Mikołaja pod ramię i powoli ruszyła przez wielki hall, rejestrując zazdrosne spojrzenia licznie przemykających urzędników i petentów.
- Niech pan spojrzy, panie Mikołaju - zatoczyła koło ręką - tylu ludzi, tyle spraw!
- Tak, tak, tyle etatów, gabinetów... - rozmarzył się Mikołaj.
- Co za baran! - pani Stasia z wysiłkiem powstrzymała się przed wyrwaniem ręki spod ramienia Stycznia. - Jeszcze jest praktycznie nikim, a już by chapał co popadnie! Głośno jednak tego wolała nie mówić.
- Właśnie panie Mikołaju, właśnie. Musimy kiedyś spokojnie usiąść i pomyśleć jak to wszystko uporządkować.
W perspektywie korytarza ukazała się sylwetka Długala. Pani Stasia z wypracowaną latami praktyki czujnością zauważyła go pierwsza.
- I niech pan pamięta, panie Mikołaju - mówiła specjalnie głośno - my ludzie do szpiku kości uczciwi musimy trzymać się razem. Nie tak, jak ci, co myślą tylko o sobie i własnej rodzinie. To prawdziwa mafia, mówię panu. Ja to czuję!
- Na dobre i na złe! - Mikołaj czuł, że kogoś cytuje, ale nie mógł sobie akurat przypomnieć kogo. Na wszelki wypadek znów cmoknął dłoń pani Stasi. Ciągle jednak gnębił go jakiś nieokreślony niepokój.
- Jest dobrze, przecież. Bardzo dobrze. Nie bój stary nic! - bezskutecznie starał się sam uspokoić. Nagle klepnął się z rozmachem w czaszkę, aż zdziwiona pani Stasia odskoczyła.
- Całkiem zapomniałem! Miałem kupić sól!
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2006.04.19