Odcinek 45
- Dosyć tego! - walnął pięścią w stół Chruściel.
- Tak jest, dosyć! - wtórował mu Mecenas, na wszelki wypadek tylko potakując energicznym ruchem głowy.
- Ale czego dosyć? - Rysio Bańka z wrodzoną bystrością umysłu spoglądał po kolegach znad szklanki leczniczej herbatki ziołowej.
- Wiosna idzie, baranie! Wszystko się odradza, nowe soki krążą w żyłach wszelkich żyjątek! Optymistycznie trzeba spojrzeć na świat! Coś w końcu zrobić, żeby z tej zimowej skorupy się otrząsnąć! - perorował Chruściel.
- W żyłach... krew chyba... - Bańka ze wstrętem przypomniał sobie ostatnie badanie na zawartość.
- Czyli co, szefie? - Mecenas jak zawsze gotów był do usług. Na razie dla Chruściela.
- Dosyć mam tych wszystkich kłótni, awantur, diabli wiedzą o co, skakania do oczu o pietruszkę. Musimy się w końcu wszyscy jakoś dogadać! Bo się ludzie w końcu wku..., tfu, zdenerwują i pogonią kota wszystkim po kolei! Z wami dwoma na czele! - Chruściel wstał i posapując przemierzał szybkimi krokami gabinet.
- Ale jak tu się dogadać? - wąsy Bańki smętnie moczyły się w płynie kolorem i smakiem łudząco przypominającym lepiej nie wspominać co.
- Może tak po kolei, no wiecie, z tym na jednego, z tamtą na ciasteczko, tutaj kawka... - spotniała łysa czaszka Mecenasa świadczyła o niezwykłym jak na jego możliwości wysiłku wygładzonej na błysk kory mózgowej.
Chruściel spojrzał na niego wzrokiem z pewnością nie zarezerwowanym dla moralnych autorytetów. - Myślałem, że teraz lepiej szkolą - nie powstrzymał się od złośliwości.
- No to co? - rozdziawił usta Bańka.
- Robimy okrągły stół! - zdecydował Chruściel. - Na neutralnym terenie!
- Oooo! Super! - ucieszył się Bańka. - W której knajpie?
- W żadnej knajpie, tylko w kawiarni. Przy herbatce! Jasne! Mają być wszyscy, wasza w tym głowa! - spojrzał z powątpiewaniem na obu z lekka przerażonych współpracowników.
* * *
W samo południe, roziskrzone promieniami wiosennego słońca, w progi kawiarni "Niespodzianka" wkraczali co bardziej znani notable Mieszczna. Honory domu czynił Chruściel z nieodłącznym Mecenasem za plecami. Jako pierwszy pojawił się Mikołaj Styczeń w firmowym krawacie w osiołki. Rozejrzał się po obszernej sali, którą prawie w całości wypełniały zestawione owalnie stoliki.
- W końcu jako miejscowemu liderowi siły współrządzącej należy mi się coś z urzędu - pomyślał, skromnie zajmując miejsce na wprost wejścia i tuż przed jednym z trzech wielkich tortów. Spokojnie odkroił spory kawałek i ze smakiem oblizywał łyżeczkę po każdym kęsie.
Z nieodłącznym uśmiechem i panią Solińską przy boku wszedł Długal, a za nim kilku mało rozmownych młodych ludzi.
- Siadajcie tu, po obu stronach. Tak jak w rodzinie - wskazał miejsca przy dłuższej stronie owalu stołów, możliwie daleko od Stycznia krojącego kolejną porcję.
Następni goście starali się ominąć stojącego przy drzwiach Chruściela, lecz gabaryty gospodarza na to nie pozwalały. Dyrektor na wyciągniętą rękę Chruściela odpowiedział dwoma palcami, a pani Stasia z głową odwróconą w stronę bufetu nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Zajęli miejsca po drugiej stronie vis a vis Długala i jego świty.
Teraz na drzwi napierał już prawie tłum. Najpierw wbiegł spóźniony Rysio Bańka i skromnie przycupnął gdzieś w osamotnieniu.
Z godnością wkroczyli trzej królowie mieszczneńskiego biznesu - panowie Krótki, Maciejko i Leśniewski. Jako fundatorzy spotkania kordialnie przywitali się ze wszystkimi obecnymi. Nie krępując się zawartością stołu, zamówili w bufecie ulubione napoje.
Czesio Wałach, lider Kółka Wyborców wraz z najbliższymi współpracownikami i panią Zosią w twarzowym, nadal modnym bereciku z godnością złożyli na stole splecione przed sobą dłonie.
Nowi w tym towarzystwie Przyjaciele Młodego wraz ze swoim liderem stanęli niepewnie w progu. Chruściel kordialnie uścisnął ich prawice, sprawdzając jednocześnie, czy wszyscy obecni zauważyli ten pierwszy etap zażyłości. Z refleksem doświadczonego polityka poderwał się Dyrektor.
- Zapraszam panowie, trzymaliśmy dla was miejsca - wskazał na krzesła obok siebie - bo wiecie, w tym towarzystwie, to rozumiecie... - zawiesił głos.
Otupując walonki z zalegającego jeszcze wokół Mieszczna śniegu, tłoczyli się przy szatni czerstwi mężczyźni, otaczając Wójcika wyróżniającego się nienagannie skrojonym garniturem i gustownie dobranym krawatem. Po serdecznym powitaniu z Chruścielem zasiedli na jedynych już wolnych miejscach po prawej stronie Stycznia, pałaszującego kolejną porcję tortu.
- To chyba będziemy zaczynać? - Chruściel sprawdził stabilność krzesła i ulokował się z trudem przy stole. Mecenas nerwowo manipulował przy spince krawata, a kilkoro z obecnych bez skrępowania wyłożyło na stół dyktafony. Dyrektor z zainteresowaniem spoglądał na ekran komórki, której obiektyw dokładnie rejestrował rozmieszczenie obecnych na sali dostojników.
- Szanowni Państwo! - Chruściel lekko zadzwonił łyżeczką o brzeg szklanki. - Dziękuję za okazane zaufanie i tak liczne przybycie w odpowiedzi na mój apel!
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2006.03.29