Odcinek 42
- Mówią, że za dużo pijesz... - Chruściel surowo spojrzał na Rysia Bańkę, który z trudem unosił ciężkie powieki i lekko kołysał się na krześle przed biurkiem pryncypała.
- Jakie dużo, jakie dużo?! Tyle co każdy, a połowę tego co ty! - odciął się Bańka.
- Nie pieprz głupot, baranie! - zdenerwował się Chruściel. - Gdybyś walił połowę tego co ja, to w robocie widzieliby cię raz do roku. Rano w imieniny twojej starej! Chlać trzeba umieć, jasne! Więcej tego nie chcę widzieć, bo kompromitujesz nie tylko siebie!
- Słuchaj, nie czepiaj się, co? Ja dla ciebie wszystko, kark nadstawiam, bronię przed tymi cholernymi pismakami, a ty tylko na mnie i na mnie... - rozczulił się nad sobą Rysio.
Chruściel z niesmakiem spojrzał na wymiętoszoną sylwetkę Bańki, jego smętnie obwisłe rzadkie wąsiki.
- Koniec z balowaniem, bierzemy się do roboty! Zobacz, jak Dyrektor ruszył z kopyta i jego ludzie! Zapieprzają, że aż piszczy!
- Im jest łatwo, mają poparcie z góry, układy w województwie, skaczą już jak wróble przy karmniku, tylko im ziarenka podsypać... - Rysio nie prezentował się jako szczególnie mocna podpora chruścielowego stronnictwa.
Chruściel westchnął głęboko. - Z kim mi przyszło pracować, albo przestraszony cienias, albo dziadki leśne, albo... Ech, trzeba chyba samemu zacząć to wszystko wiązać, bo inaczej piła i do lasu drzewa przewracać!
- Słuchaj, Rysiu, na początek ustalamy kto będzie number łan - przypomniał sobie alaskański - i chyba nie wątpisz, że ja?!
- Oczywiście szefie - chlipnął Rysio i pogrzebał marzenia na najbliższe cztery lata.
* * *
W siedzibie Stronnictwa Rynku Narodowego panował umiarkowany optymizm. Dyrektor siedział przy biurku i pilnie coś notował. Pani Stasia, od jakiegoś czasu tytułowana Prezesową, karmiła kanarka w gustownej klatce i delikatnie zapuszczała żurawia nad ramieniem Dyrektora, ale niewiele mogła zobaczyć. Dyrektor w końcu odłożył złotego Watermana i z satysfakcją spojrzał na listę.
- No to możemy zaczynać!
- Tak, tak zaczynać! - podskoczyła radośnie pani Stasia. - Ale co zaczynać? - zainteresowała się po chwili.
- Koniec tam jakichś liberalnych wahań! Idziemy na całość! Dał nam przykład nasz drogi gość? Dał! W stolicy już prawie porządek, to robimy i u nas!
- Ale jak? Przecież tu jeszcze jesteśmy w opozycji! - przyzwyczajenie drugą naturą, pani Stasia miała jeszcze jakieś kodeksowe obiekcje. - Póki co nie mamy jeszcze prawa... to chciałam powiedzieć możliwości.
- No i co z tego - roześmiał się Dyrektor. - w Warszawie też najpierw nie mieli, a teraz mają i listy się przydały od razu! Idzie tak gładko, że aż podziw bierze!
- A co to za lista? - zainteresowała się pani Stasia.
- Absolutnie tajna - Dyrektor zakrył ją ręką. - Do odstrzału na pierwszy ogień, potem na drugi, na trzeci...
- A co potem? - pani Stasia z najwyższym zainteresowaniem usiłowała coś zobaczyć pod grubymi paluchami Dyrektora.
- A potem zrobi się nową listę, przecież to chyba jasne, nie? - Dyrektor rozłożył ręce, a pani Stasia zdążyła zauważyć pierwsze nazwiska.
- Chruściel, Długal, Szeryf... nieźle, nieźle - zatarła pulchne rączki.
* * *
Na leśnej polanie w mazurskiej głuszy zasypanej śniegiem, stał gustowny zadaszony kamienny krąg, na którym wesoło trzaskały płomienie niewielkiego ogniska. Kilku dobrze zbudowanych mężczyzn zabijało ręce kąsane doskwierającym mrozem. W oddali słychać było wesołe dzwonki sanek i po chwili para oszronionych koni ciągnących zielone sanki zatrzymała się obok zebranych. Powożący saniami wysoki blondyn zrzucił z siebie kilka dobrze wyprawionych ekologicznych skór i dziarsko wyskoczył na śnieg.
- To co, zmarzliście chłopy?! - uśmiechnął się wesoło i spod derki wyciągnął obiecująco pluskającą manierkę. Pociągnęli po tęgim łyku.
- Na zdrowie... - pomrukiwali po kolei.
- Wiecie po co was tu ściągnąłem? - blondyn rozejrzał się po kolegach.
- No niby tak... - otarł wąsy najstarszy - coś trzeba z tym Mieszcznem zrobić, tak dalej to się już żyć nie da.
- Rację ma Dzisiek, pada Mieszczno na pysk, a my razem z nim! - westchnął inny, ubrany w białą baranicę.
- Nie ma tam z kim gadać, od kiedy tu mieszkam, to wciąż te same gęby i jedna godna drugiej! - służbiście wyrecytował kolejny ubrany w gustowne plamiaki.
- Ty tu jeszcze krótko jesteś - westchnął wąsaty - ale ja ich znam prawie od pieluch. Nic nie zmienią, dobrze im tam jak starym dzikom w ciepłym bagienku!
- Młodzi też by tylko w ich ciepłe kapcie wskoczyli - dodał najmłodszy - nawet nie ma komu na dyskotece w pysk przyłożyć, takie to jakieś palcem robione...
Wszyscy spojrzeli na blondyna, który grzał tymczasem ręce nad ogniem.
- To jak, panie Wójcik, będzie? - zapytał najstarszy.
- Wchodzimy w to bagno i pogonimy? Bo jak nie my, to kto? Kręcisz się już tu w okolicy tyle lat, że tylko ty możesz chyba wypchnąć Mieszczno na jakiś nurt! - gość w plamiakach rozejrzał się po pozostałych, którzy pokiwali głowami.
- To co, pomożecie chłopy? - zapytał Wójcik.
- Pomożemy, a juści pomożemy! - rozniosło się gromko po lesie.
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2006.03.08