Odcinek 40
- Jeszcze jeden mazur dzisiaj! - ryknął Chruściel i pociągnął na parkiet małżonkę, po której widać już było, że ma dość karnawałowych szaleństw. Przynajmniej na tę kończącą się noc. Bal dogasał, orkiestra grała już wyłącznie na zamówienie poparte papierowymi argumentami. Tylko jeszcze przy kilku zestawionych stolikach siedziała grupka osób zawzięcie dyskutujących w rytmie wyznaczanym kolejno spełnianymi toastami.
- Pamiętajcie, że bez nas... ep... nikt nic tu nie zrobi! Jasne! - Rysio Bańka pochylił się głęboko nad ciągle jeszcze bogato zastawionym stolikiem i wyciągniętym palcem usiłował dotknąć czoła siedzącego naprzeciw Mecenasa.
- Maaszszszsz rację i dlaaatego cię kooooocham... - zdeklarował się Mecenas, usiłując widelcem złapać na talerzyku złośliwie umykające mu marynowane grzybki.
- A ja was i tak wszystkich... ups ... złapię! - Rysio wziął talerzyk w obie dłonie i przechylił go mniej więcej w kierunku ust.
- A po co masz nas wszystkich łapać? - zdziwił się Mecenas - Przecież ty siedzisz tuuuuu - pokazał palcem - A ja tuuuuu! - dźgnął się widelcem w krawat. - A jak będzie trzeba, to ty siądziesz tuuu - schylił się i zajrzał pod stół, gdzie zauważył czyjąś rękę szybko znikającą z kolana Bańkowej. - Uuuuu... ! - podniósł głowę i spojrzał po obecnych.
- No to nasze kawalerskie! - Dyrektor szybko wzniósł kolejny toast, lecz sam jako znany od lat abstynent zadowolił się szklaneczką mineralnej bez gazu.
-Ufff...! - sapnął Chruściel, który wrócił zziajany z parkietu i z rozmachem usiadł na rozpaczliwie trzeszczącym krześle.
- Dajcie coś mokrego! - przetarł elegancko chusteczką spoconą twarz.
- Już się... ep... robi! - Rysio wyciągnął rękę, lecz widział przed sobą cztery identycznie wyglądające butelki, które na dodatek szczerzyły w jego kierunku zęby w złośliwym uśmiechu. Przeraził się nie na żarty! - Nie mogę! Ep... nie mogę... - załkał, wtulając się w muchę na szyi Chruściela. Czarnowłosa żona Bańki spojrzała na męża z politowaniem. - Że nie możesz, to już wiem od dawna, tylko dlaczego to musisz ogłaszać na całe miasto? - uśmiechnęła się przepraszająco do Dyrektora.
- No to aby nam się! - Chruściel wzniósł kieliszek.
- Aby nam się - wtórował mu Dyrektor z podziwem myśląc, że mógł przez jeden wieczór przyjąć taką dawkę mineralnej, na szczęście niegazowanej.
Spojrzeli sobie głęboko w oczy i Dyrektor ze zdziwieniem stwierdził, że Chruściel, chociaż wypił tyle samo co on i to płynów jak najbardziej procentowych, patrzy absolutnie trzeźwo. Przesunął krzesło w stronę Chruściela.
- Co sądzisz o tej całej "Rozmówce"?
- Eee, tam! - machnął ręką Chruściel - Ratuje się Długal jak może.
- Grunt to rodzinka, co? - usiłował wciągnąć Chruściela do rozmowy.
- A kto tam jeszcze działa w tej "Debacie"? Nie wiesz przypadkiem? - po Chruścielu faktycznie nie było widać śladu wypitej gorzały.
- Szwagierka ciotki siostry i brat stryjka sąsiada - machnął ręką Dyrektor - nie ważne kto, ważne, żeby coś miał za sobą, a nie tylko świetlaną przeszłość.
- To znaczy, że nie ma się czym przejmować? - Chruściel pytająco podniósł brwi.
Dyrektor potarł łysinę. - I tak, i nie. Nie, bo praktycznie nikt za tym nie stoi, ale widzi mi się, że może stać.
- To do, do, do dna! - Mecenas wzniósł kolejny toast, całkowicie apolityczny zresztą, jak na państwowego urzędnika przystało, za co Chruściel był mu tym razem wdzięczny. Miał chwilę czasu, aby przemyśleć deklarację Dyrektora. - To już nie te czasy, kiedy waliło się litra na łeb i spokojnie można było gadać - westchnął - Dziś marne trzy czwarte i już język kołkiem staje, niestety. Bierz się w kupę, bo cię ten stary lis wyportkuje - ustawił sam siebie do pionu.
- A jak sądzisz, kto ewenetualnie może go podeprzeć?
- Ewenetualnie - uśmiechnął się do siebie Dyrektor - to trzeba czytać co w trawie piszczy. A pisczy, jak mi się wydaje pisczy...
Chruściel natychmiast wytrzeźwiał i sam rozlał do kieliszków następną kolejkę, gdyż nie znosił tego stanu.
- Pisczy, móóóówisz... - przeciągnął. - No to jak dla mnie niespodzianka, niestety. Tak sobie myślałem, że to ty będziesz teraz popiskiwał...
- Tylko nie popiskiwał, nie popiskiwał, dobra! - zaperzył się Dyrektor. - Ja tam nie jestem żaden popo popo i nigdy nie będę! Mam od lat swoje przekonania i od nich nie odstąpię!
- Kto tu walił gorzałkę, a kto sodówkę? - zaśmiał się w duchu Chruściel, gdyż wydobyć taką jasną deklarację od Dyrektora, to ho, ho! Nie jest jeszcze z tobą tak źle stary! Na wszelki wypadek odsunął jednak dalej od siebie butelkę mineralnej i sięgnął po zwykłą "ludową".
- Coś ty, nigdy bym cię nie podejrzewał - powiedział Chruściel głośno - ale ciasno się robi po waszej stronie, co?
- Za to po waszej to już prawie pustynia - odgryzł się Dyrektor.
- Dobra, dobra. Przecież nie będziemy się tu spierać między sobą. Najważniejsze to wykołować Długala razem z jego rodzinną "Pogaduchą". Zawsze będzie nam łatwiej, co?
- Masz rację, nie ma tam tego tamtego, tylko jak?
- Przepijemy naszej babci domek całyyyyyy... - zaintonował Mecenas, wykorzystując całkowitą już bierność orkiestry.
- O właśnie, babcia! - Dyrektor spojrzał znacząco na Chruściela. Nie wiesz przypadkiem, co robiła kiedyś babcia Długala?
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2006.02.22