Odcinek 80
Mieszczno, małe mazurskie miasteczko z dużymi aspiracjami, zasypiało powoli snem zimowym. Malał ruch na ulicach. Turyści, nawet latem zostawiający tu tylko smugi spalin zamiast grubych pieniędzy, przemykali rzadko, zatrzymując się co najwyżej pod czerwonym światłem. Czekały ich atrakcje pięknych Mazur, oferowane przez wygodne, światowej klasy hotele, wybudowane w zapyziałych kiedyś, a dziś cały rok kwitnących mazurskich dziurach. Mieszczno, dumnie wywiesiwszy szyld "brama Mazur", uznało wiele lat temu sprawę za załatwioną i zdejmowanie z rynku gotówki pozostawiło tym, którzy mieli na to pomysł i odrobinę ochoty. Nawet przydrożne stacje benzynowe przyjezdni opuszczali błyskawicznie z piskiem opon po spojrzeniu na ceny paliw najdroższe na wschód od Odry. Miejscowi niestety nie mieli takiego wyboru. Klnąc pod nosem, nabijali kabzę swojskim szejkom bezwzględnym w wykorzystywaniu monopolu niczym ich bliskowschodni kuzyni w podrzynaniu gardeł. Nikt, ze śpiących spokojnie na jawie władz, nikt z zajętych powolną codzienną krzątaniną mieszkańców nie przypuszczał jak blisko Mieszczna znajduje się świat wielki a bogaty, pełen ruchu, światła i pieniędzy, nieznający pór roku i godzin spoczynku.
W niedalekiej wojewódzkiej metropolii za to wrzało. Po wyborach do zarządów ogródków działkowych wszystkich szczebli nadeszła pora na układanie nowych konstelacji regionalnych gwiazd mających świecić pełnią blasku przez najbliższe cztery lata. Przyświecanie zaś cudnej Warmii i pięknym Mazurom zawsze było opłacalne i to wysoko.
Dla tych oczywiście, którzy wiedzieli, gdzie w spiżarni stoją konfitury.
Małe Mieszczno oddało wojewódzkim ogródkom to, co miało najlepszego, czyli panią Dolińską i ogrodnika nad ogrodniki, samego Wójcika. Uznany ten fachowiec od lat na salonach władzy poruszał się niczym po grządkach własnego ogródka. Doskonale wiedział kto i co aktualnie uprawia, gdzie rosną słodkie truskawki, a którą działkę zarastają pokrzywy. Teraz już spokojny po wyborczych emocjach zasiadł w swej ustronnej ogródkowej altance przy lampce ulubionego "wytrawnego porzeczkowego" z niezwykle udanego rocznika 2000. Z szacunkiem najpierw napełnił szkło stojące przed zasłużonym weteranem partii zielonego groszku Kubą Mocniakiem. Skromnie, na skrzypiącym krzesełku przycupnął lider stronnictwa obrotowego, zasłużony dla wszystkich pan Leśniewski.
- No to oby nam się! - wzniósł staropolski toast Kuba Mocniak.
- Za nasze wielkie zwycięstwo! - dodał Wójcik.
- Z najlepszymi gratulacjami! - dorzucił Leśniewski, krzywiąc się niemiłosiernie, chociaż wyszukany bukiet wina absolutnie tego nie usprawiedliwiał.
Liderzy partii zielonego groszku z umiarkowaną radością przyjęli najlepsze życzenia od znokautowanego w Mieszcznie rywala.
- Nie ma po co się spieszyć, jak wyjdziesz przed orkiestrę, to nie słyszysz co grają - błysnął na początek starą sentencją Mocniak.
- Po co ci był ten układ z Dyrektorem? W Warszawie nasi się z obrotowymi dogadali, a ty co? Gdybyś grał z nami, to teraz też może w Olsztynie byśmy coś razem mogli pokombinować. Co ci da Dyrektor za pomocną dłoń? - Wójcik zmarszczył twarz w wyrazie powątpiewania. - A czy my musimy być wspaniałomyślni?
- Dobra panowie, mój błąd. Przyznaję się. Nie doceniłem was niestety, ale kto przypuszczał, że wykosicie zielone osiołki bez mydła? - ciągle dziwił się Leśniewski.
- Co było a nie jest... - stary Mocniak był dziś wspaniałomyślny - Na przyszłość musi być z nami dobrze i bez żadnych skoków w bok! Bo jak nie, to nas te cwaniaczki olsztyńskie zjedzą w kaszy na sucho!
- A co, wiecie już coś? - zaniepokoił się Leśniewski.
- Jak byśmy nie wiedzieli to by tu z nami siedział Młody Prezes z PePe, ale jak widzisz daliśmy mu dziś wolne - Wójcik był już poważny.
- Widzisz, jego olsztyńscy kumple chcą nas wyrolować - zaczął Mocniak.
- Konkretnie - mają do zarobienia ładnych parę euro na nowej ekspresowej linii kolejowej. Chcą ją sobie podciągnąć prawie pod okna, bo nasza podobno jest od nich za daleko - uzupełnił Wójcik - a chłopcy z Prawdziwego Porządku już załapali, że euro to mocna waluta.
- Tylko jeszcze nie załapali, że na świecie poza nimi jest jeszcze paru cwaniaków i ich też mogą w piękny kanał wpuścić - dodał doświadczony Mocniak.
- Zaraz, zaraz - wieloletnie biznesowe doświadczenia Leśniewskiego pomogło mu w szybkim zrozumieniu kombinacji. - Czyli jak dobrze rozumiem, nasza linia idzie w kanał, a tam budują nową za europejską forsę?
- Dokładnie tak - zgodził się Wójcik - Tylko potrzebny jest jeszcze drobiazg - wkład własny, a tego już na szczęście w planach nie było i nie ma skąd wziąć.
- Ale na remont i uruchomienie naszej starej linii by starczyło, bo wkład mamy. Nasz teren - dodał Mocniak.
- To w czym sprawa, skąd wezmą wkład? Ktoś jeszcze w to wchodzi? - Leśniewski już był w swoim żywiole.
- Pamiętasz parę lat temu jak przy ruskiej granicy jakiś cwaniak od handlu futrami na wagony chciał kosmodrom i tor formuły pierwszej budować? I wpuścił w maliny paru cwaniaczków z Lewego Sojuszu?
- Jasne, cała Polska się śmiała!
- To na mój stary nos ogrodnika tutaj szykuje się taka sama impreza. Tylko że teraz o europejską forsę łatwiej i zanim w okolicy będzie słychać pierwszy gwizdek nowego pociągu, to panowie inwestorzy znikną razem z nowymi kontami!
- No to nie nasz problem - ucieszył się Leśniewski - PePe umoczy jakby co.
- Nie tylko PePe, a twoi co? W sufit patrzą? I o to właśnie chodzi. Mają czy nie mają umoczyć? Gadamy z nimi o tym, czy czekamy aż wpadną w to szambo? Po to cię tu zaprosiliśmy.
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2006.11.29