Odcinek 33
- I znów wszystko od nowa! Wciórności! - zaklął czystym ludowym językiem Mikołaj Styczeń, wybitny działacz polityczny, społeczny i sportowy, aktualnie niewątpliwy lider Partii Zielonych Osiołków. Lider na skalę Mieszczna i okolic rzecz jasna. Siedział przy stole i czyścił kultowy krawat w zielone osiołki, który niestety odrobinę ucierpiał w trakcie sylwestrowych wyczynów pana Mikołaja. Nadobna małżonka postawiła przed nim zachęcająco wyglądający kufel i w krótkich, prostych słowach zachęciła do skorzystania z pierwszej pomocy w wersji jak najbardziej ludowej - Na!
Z nadzieją w oczach pan Mikołaj przechylił, gliniane rzecz jasna, naczynie i po chwili parsknął na całą kuchnię. - Coś ty mi tu babo dała! Otruć mnie chcesz!? Kto ci za to zapłacił?! Ci wstrętni kosmopolici od Leśniewskiego? A może sam Chruściel, co?
Niewątpliwie piękniejsza połowa Styczniowej rodziny przejechała ścierką po ceratowym obrusie i dodatkowo już po mężowskiej łysinie.
- Oj, głupi ty jak nie przymierzając redaktor z telewizji! To ja ci najlepszy leczniczy sok spod kapusty na twój skacowany łeb do kufla ściągam, a ty mi kuchnię całą zaświniłeś! A co, myślałeś, że tam wleję. Piwko? A może koktajl? Tych koktajli to wypiłeś wczoraj chyba z dziesięć. Z samą żoną Dyrektora to najmniej pięć! A dobrze ci tak! Niech cię ten głupi łeb boli teraz najlepiej przez cały rok!
Styczeń otarł wątłe wśsiki i powoli sączył resztki leczniczej mikstury zachowanej na dnie kufla. Wolał nie podejmować rozmowy. Niewiele pamiętał z tej niezwykle rozrywkowej nocy i dopóki żona prędzej czy później nie przedstawi mu barwnego opisu wydarzeń, starał się unikać zbędnych szczegółów.
- Dobrze już stara, nie marudź! Daj jeszcze tego kwacha - mruknął pokojowo.
- Kwacha już diabli na psie górki wzięli, a jak chcesz kwasu, to leć do piwnicy i sobie nalej! - odwróciła się zamaszyście i głośno przestawiała garnki na kuchni.
- Babo! - Styczeń pomimo posylwestrowego kaca lekko się zdenerwował. - Jak mi zaraz nie wlejesz czegoś mokrego, to ja ci tak przyleję od nowego roku, że do Wielkanocy rodzona teściowa cię nie pozna!
- Patrzcie go, jaki chętny do bitki! A jak wczoraj Dyrektor ci chciał podziękować za ten taniec z gwiazdami z jego żoną to w zaspę się schowałeś i tylko po butach poznałam gdzie jesteś! Do końca życia sobie nie daruję, że cię wyciągnęłam!
Nieszczęsny Styczeń zaczął coś sobie kojarzyć. - Zaraz, zaraz, cholera, jakąś koalicję chyba chciałem zakładać. Tylko z kim? - mruczał pod nosem popluwając na buraczkowe wyraźnie plamy na służbowym krawacie.
- Ja ci dam koalicje! Kolacji nawet nie dostaniesz, a nie żadnej koalicji! Najlepiej to się dogadujesz z innymi moczymordami takimi jak ty! O, to ci najlepiej wychodzi - koalicja przy kielichu! Z tym Wałachem, z Bańką to ty się od razu dogadałeś! Przy bufecie, jeszcze przed północą!
- Z kim?! - przerażony Mikołaj złapał się za głowę. - Niemożliwe, babo! Z Bańką to ja nawet po pijaku...
- Z Bańkową barani łbie! Z Bańkową! Jak cię wzięła do białego tanga, to już potem cię zobaczyłam dopiero nad ranem!
W skołowanej czaszce Stycznia pojawił się zamazany obraz Bańkowej i nawet wstępne porównanie z dobrze wyregulowaną trójwymiarową wizją własnej żony utrwaliło Mikołaja w przekonaniu, że nie do końca zmarnował ten wieczór.
- A przy bufecie to się z Bańką i Wałachem obślinialiście chyba ze dwie godziny!
- Przecież mówiłaś, że ja to z Bańko...
- Już ja bym ci dała z Bańkową! - pani Styczniowa wyżęła prawie suchą ścierkę, z której popłynął strumień wody.
- Ona tylko raz z tobą zatańczyła, a potem zaprowadziła do Bańki do bufetu. I miała spokój ze swoim starym. Żebyś widział jak ją po kolei obtańcowywali!
- To ja z Bańką i Wałachem... cholera! - Styczeń w zamyśleniu tarł osiołki na krawacie. - Może oni też nic nie pamiętają - pomyślał z nadzieją.
- Dobra, dobra. Koniec tego byczenia się! Śmieci trzeba wynieść, pod choinką zamieść, bo się sypie! Znów taką drapakę kupiłeś, że jutro ją trzeba będzie wyrzucić!
Mikołaj potulnie wstał z kanapy i złapał się za wiaderko, gdy rozległ się melodyjny sygnał komórki.
- Do ciebie!
Niechętnie sięgnął po aparat. - Styczeń, słucham!
- Jak to dobrze, że styczeń. Przez cały miesiąc masz imieniny. Trzeba to uczcić! - rozległ się w słuchawce wesolutki głos Rysia Bańki.
- Ja, ja nie, no ten tego... - Mikołaj starał się znaleźć jakiś pretekst do zakończenia rozmowy ze swym do tej pory najbardziej zapiekłym przeciwnikiem.
- Dobra Misiek, dobra! Rozumiem. Tupot białych mew i te rzeczy. Ale my, prawdziwi mężczyźni... przy okazji pozdrowienia od mojej żony. Podobno dancer z ciebie nie z tej ziemi! A moja zna się na tym!
- Ja też pozdrawia... twoją małżonkę - tu Mikołaj wykonał szybki unik, aby zejść z trajektorii lotu ścierki rzuconej przez własną połowicę.
- Spoko Misiu, spoko. Będzie okazja się zobaczyć, to powtórzymy balety. Ale teraz do spraw poważnych. Musimy się jeszcze dzisiaj spotkać i obgadać nasz nowy układ, bo wczoraj no, trochę wiesz... nie wszystko do końca pamiętam.
- Ja też! - westchnął Styczeń, a po plecach spłynęła mu stróżka zimnego potu na myśl o tym, że sam prezes może dowiedzieć się o tej lokalnej sylwestrowej koalicji.
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2006.01.04