Odcinek 79
W ustronnym gabinecie na zapleczu baru "Siwucha" opary papierosowego dymu uniemożliwiały rozpoznanie trzech sylwetek pochylonych nad stołem zapełnionym opróżnionymi butelkami i talerzami z resztkami zakąsek. Pochylone nad stołem osoby utraciły już wyrazistość ruchów, lecz płynność gestów nie upoważniała jeszcze do stwierdzenia całkowitego wykasowania kontrastu z oglądanego obrazu. Najbardziej wyraziście prezentowała się postać zajmująca przynajmniej połowę wirtualnego ekranu. Wygłaszane stentorowym głosem prawdy podkreślała uderzeniami pięści, od których dzwoniło całe szkło zalegające stolik. Druga z postaci, niezwykle szczupła i wysoka zachowywała się prawie spokojnie, ograniczając aktywność do wysyłania zdumionych spojrzeń w kierunku przybrudzonego sufitu lub nawet powyżej. Trzeci osobnik, nikczemnego wzrostu i sylwetki, z rzadkimi wąsikami sklejonymi mieszanką warzywnej sałatki i rzęsistych łez ograniczał akcentowanie swej obecności do rozpaczliwych - Dlaczego? Dlaczego? - kierowanych w bliżej nieokreślonym kierunku.
Chruściel, Długal i Rysio Bańka, czyli trzej muszkieterowie mieszczneńskiej sceny politycznej spotkali się po przerżniętych z kretesem wyborach do zarządu ogródków działkowych. Przez ostatnich kilka tygodni starannie starali się omijać, ba, zawoalowane i bezpośrednie inwektywy, jakich nie szczędzili rywalom nie uzasadniały przypuszczenia, że trudne chwile po porażce będą spędzać w swoim towarzystwie. Nieszczęście, jak wiadomo, łączy najbardziej nawet zaciekłych wrogów.
- Mówiłem ci, baranie, sto razy - Chruściel podsunął piąchę pod nos Rysia - a nawet tysiąc, że oddzielnie nic nie zrobimy! I miałem rację! Popatrz sobie i policz. Jak byśmy się połączyli, to mamy pierwsze miejsce jak w banku!
- To ja miałbym pierwsze miejsce, a nie ty! - pisnął cienko Rysio.
- Obojętnie kto, ale Dyrektor by wypadł z obiegu - wtrącił się Długal. - Ten da nam dopiero popalić i całym ogródkom!
- A wszystko przez twoje, tfu, ego! Kto ci we łbie jajecznicę zrobił, co? Musiałeś akurat teraz napadu ambicji dostać? Dałeś się wypuścić jak przedszkolak! Z Dyrektorem się skumałeś, idioto! Myślisz, że ci teraz coś odpali z pańskiego stołu? Tu się zgina dziób pingwina! - Chruściel zaprezentował gest znany kiedyś ze stadionu olimpijskiego, a ostatnio z reklamy leków geriatrycznych.
- To dlaczego akurat ty musiałeś być pierwszy? Ja też chcę kiedyś porządzić ogródkiem! - stawiał się Rysio z odwagą napędzaną kolejnym kieliszkiem czystej.
- Nie ma się znów tak do czego palić... - westchnął Długal, zaciągając się głęboko papierosem. - Co byś nie zrobił i tak będzie źle!
- Tak jest, masz rację! Ale przecież nam wszystkim tylko dobro naszych mieszczneńskich ogródków leży na sercu! Ich rozwój, piękne plony, zadowoleni działkowicze... - wyliczał Chruściel.
- Daj spokój, słyszałem to codziennie - westchnął Rysio Bańka.
- I będziesz słyszał jeszcze częściej, jak ci Dyrektor pozwoli alejki zamiatać w uznaniu zasług za doprowadzenie go do prezesowskiego fotela! Z miotłą będzie ci do twarzy, zdrowa, pożyteczna robota na świeżym powietrzu! W sam raz dla bohatera walki o prawa uciśnionych! - kpił Chruściel.
- Ja się nie załapię nawet na to... - westchnął ciężko Długal. - Chyba przyjdzie na zupki do opieki zimą chodzić, dobrze że niedaleko...
- Wyobrażacie sobie, co Dyrektor teraz narobi w ogródkach, kto go zatrzyma? Nawet Włodek Maciejko z Krótkim nie dadzą mu rady! - zafrasował się Chruściel.
- Że Maciejko się do zarządu nie załapał, to chyba niemożliwe?! - złapał się za głowę Rysio.
- Chciał zaoszczędzić, na żywioł poszedł... A to już nie te czasy. Do elektoratu trzeba się uśmiechać!
- A może się jednak uda przepchnąć panią Dolińską? - w głosie Chruściela zabrzmiała nuta nadziei. - Jakby tak zsumować nasze głosy to miałaby szanse!
- Nie mogę, za nic nie mogę... - wił się Rysio Bańka.
- Gadaj, co ci Dyrektor obiecał, czym cię kupił! - Chruściel złapał Rysia za krawat.
- Tfu...gadzina! - splunął Długal z niesmakiem.
- Zrozumcie... Nie jestem sam! Mam rodzinę i to dużą! - płakał Rysio.
- Szkoda rąk brudzić... - Chruściel dokładnie wytarł dłonie o obrus i zdezynfekował przewód pokarmowy. - To jak, pomagamy Dolińskiej? - zwrócił się do Długala.
- Właściwie, w tej sytuacji..., czemu nie? Kobita jest uczciwa, pracowita, ogródki zna. Kursy pokończyła, nawet europejski uprawy warzyw strączkowych. Jakby tak to i czemu nie? - westchnął z żalem Długal.
- Dobra, nie ma się co zastanawiać. Dolińska na prezesa! - Chruściel walnął piąchą w stół, a Rysio na wszelki wypadek zasłonił poczerwieniałą fizjonomię.
- Tylko z forsą u niej krucho - zafrasował się Długal. - Spłukała się na pierwszą turę.
- Hmm..., może coś poradzimy - Chruściel wyciągnął komórkę i przeglądał spis telefonów.
- Tak, tu się przekręci, tu podzwoni, z tym pogada... No może coś wyjdzie.
W tym czasie Rysio usiłował dyskretnie opuścić lokal, przesuwając się w kierunku drzwi. Nie docenił jednak refleksu Długala, któremu wystarczyło wysunąć jedno z długich odnóży, by Bańka wywinął efektownego orzełka.
- No patrzcie, najadł się, napił, a teraz do Dyrektora z donosikiem, co? Oj, nie pójdzie ci już tak łatwo, nie pójdzie! - Chruściel łagodnie usadził byłego przyjaciela na krześle. - Rachunki należy płacić, kochany!
- Dla... dlaczego tak dużo?! - Bańka z przerażeniem spojrzał na podsunięty mu rachunek - a za co te pięć stów na końcu?!
- A to za przyjemność udziału w wieczorze sponsorów funduszu wyborczego pani D. - roześmiał się Chruściel.
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2006.11.22