Odcinek 98
Nowa era, która w zarządzie ogródków zaczęła się kilka tygodni temu powoli dawała o sobie znać. Mało kto spodziewał się, że objęcie skromnego stanowiska osobistej sekretarki pani Dolińskiej przez miłą i nierzucającą się w oczy dziewczynę tak zmieni panujące w tej instytucji stosunki. Z początku nic tego nie zapowiadało. Pierwszą zmianą zauważoną przez wszystkich było pojawienie się w rogu biurka eleganckiej tabliczki "mgr Anna Grochowska - asystentka". Jak ogródki ogródkami w sekretariacie pracowały zawsze sekretarki, ale zmieniają się czasy, więc i stanowiska także. Może być i asystentka, przyjęto tę drobną fanaberię bez większego zdziwienia, tym bardziej, że dziewczę było miłe, uśmiechnięte i starało się jak mogło.
Po dwóch tygodniach codziennie świeżą białą bluzkę do ciemnej spódnicy zastąpiła twarzowa garsonka na zmianę z modnym obcisłym sweterkiem. Szczególnie sweterek wzbudził zainteresowanie, gdyż chociaż skromny i zapinany pod szyję, uwidocznił to i owo. Sam Kowalski, wchodząc rano do sekretariatu, stanął w progu i wytrzeszczył oczy.
- Czy coś się stało, szefie? - Ania spojrzała uważnie znad lekko opadających na nos wielkich czarnych okularów.
- Niee... nic, właściwie nie. Ładnie dziś pani wygląda pani Aniu - zdobył się na komplement.
- Dziękuję, szefie - uśmiechnęła się skromnie - Czy kawę jak zwykle u pani Dolińskiej, czy najpierw herbatę? - jednocześnie podała mu plik dzisiejszych gazet.
Kowalski powoli przeszedł do gabinetu, zastanawiając się, jak można przez tyle dni patrzeć i nic nie widzieć. - Starzejesz się, stary - pokręcił z niepokojem głową.
Kolejne zmiany nie wiązały się już bezpośrednio z wyglądem nowej asystentki, lecz z jej obowiązkami. Pani Dolińska i Kowalski zauważyli rano na biurku małe urządzenie z migającym ekranem. Były na nim zaznaczone wszystkie sprawy, które mają w tym dniu do załatwienia, terminy spotkań, pisma do podpisania. Terminarz sięgał dwóch tygodni naprzód, a gdy jakaś sprawa stawała się bardzo pilna, rozlegał się delikatny brzęczyk, a ekran pulsował złotym blaskiem.
- Co to jest, pani Aniu? - pani Dolińska wezwała asystentkę i wskazała na urządzenie.
- Elektroniczny planer, powszechnie stosowany przez wszystkich wyższych urzędników i w ogóle na całym świecie. Pozwoliłam sobie zamówić dla pani i pana Kowalskiego. Postaram się zadbać, aby nie zawracać pani głowy sprawami nieważnymi i w ogóle drobiazgami.
- Czyli pani będzie wpisywała wszystkie terminy?
- Oczywiście tylko wtedy, gdy okaże się to niezbędne - zarumieniła się Grochowska.
- No dobrze, niech będzie. Wypróbujemy to przez tydzień, a potem się zobaczy - machnęła ręką pani Dolińska.
Po tygodniu jednak ani ona, ani Kowalski nie wyobrażali już sobie, jak mogli funkcjonować bez tego urządzenia. Skończyły się nagłe telefony, monity o niezałatwione sprawy, spotkania umawiane na wczoraj. Ania Grochowska stawała się niezbędna.
Gdy minął pierwszy miesiąc jej pracy nie było w zarządzie ogródków nikogo, kto nie doceniałby młodej, ambitnej asystentki. Wpisanie się ze swoją sprawą do czarnej skrzynki stało się wprawdzie trudniejsze, ale okazało się także, iż wiele spraw można załatwić bez udziału pani Dolińskiej lub Kowalskiego.
Pierwszy miesiąc pracy to również kolejna zmiana w wyglądzie asystentki. Ogromne czarne okulary zostały zastąpione błękitnymi soczewkami i okazało się, że oczy Ani są wielkie i: - Mają taki oryginalny, migdałowy kształt - jak stwierdził kiedyś Młody Prezes, od pewnego czasu szukający każdego pretekstu, aby spędzić chwilę w sekretariacie, oczekując bez pośpiechu na spotkanie z panią Dolińską.
Nieokreślonego koloru włosy Ani powoli jaśniały i po kilku kolejnych tygodniach nikt nie miał wątpliwości, że jest to oryginalny złotawy blond.
Sam Wójcik odwiedzający obecnie regularnie zarząd ogródków z uznaniem wyraził się kilka razy o młodych, doskonale przygotowanych kadrach świetnie sprawdzających się na odpowiedzialnych stanowiskach. Uznanie uzyskane na takim szczeblu w żadnym wypadku nie zmieniło ujmującego zachowania asystentki. Każdy pracownik zarządu, każdy działkowicz był załatwiany jak zawsze kompetentnie i z uroczym uśmiechem. O zaletach Ani Grochowskiej zaczęły krążyć wieści po całym Mieszcznie.
- Gdyby tylko chciała pani wystartować w wyborach Miss Mieszczna żadna z tych pięknych dziewczyn nie miałaby z panią szans, panno Aniu - komplementował Pan Poranek, mający teraz także o wiele więcej powodów do regularnego odwiedzania zarządu ogródków.
- Ależ panie prezesie - krygowała się lekko Grochowska - przecież tam wystąpi tyle pięknych i młodych dziewcząt.
- Tu pani nic nie można absolutnie ująć, a wrodzonej elegancji nie zastąpi żaden kurs dla modelek. O pani przewadze intelektualnej nie warto wspominać! - entuzjazmował się.
Pozycja panny Ani została całkowicie ugruntowana, gdy mieszczneński zarząd ogródków odwiedziła delegacja zaprzyjaźnionych ogrodników z mglistego Albionu i słonecznej Bawarii. Zarówno chudy boss angielskich sałaciarzy jak i dla odmiany obdarzona słuszną tuszą szefowa ogrodników monachijskich mogli swobodnie porozmawiać z asystentką o trudnych mazurskich warunkach uprawy ogórków i wspaniałych plonach egzotycznych dyń. Doskonała herbata i wielki kufel piwa o właściwej temperaturze, które stanęły przed gośćmi, dopełniły miary zachwytu.
- Jak ty ją wypatrzyłaś? - Kowalski z uznaniem patrzył na szefową, która dokonała tak doskonałego wyboru. - A tak w ogóle, to gdzie ona mieszka i z kim? Ma tu jakąś rodzinę, rodziców, chłopaka?
- No popatrz, jakoś nie przyszło nam do głowy się tym zainteresować - zdziwiła się pani Dolińska. - Nikt nic mi o tym nie wspominał, ale czy to ważne?
- Chmm... - w duszy Kowalskiego odezwała się nutka zrozumiałego niepokoju.
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2007.04.11