Odcinek 100
- Władza ciąży! Cholera, jak ciąży! - westchnął Jurek Toczek, skrobiąc się po lśniącej od potu łysinie. Wołałby już przekopać z pół hektara ogródka, poprowadzić tydzień lekcji z matmy z matołami z IVc, a nawet umyć i odkurzyć samochód. A tu trzeba podjąć decyzję, jakoś wybrnąć z tego bagna... Siedział za biurkiem, wpatrując się w sufit niczym uczeń nieprzygotowany do lekcji pod tablicą. Żadne natchnienie nie chciało jednak spłynąć z wysoka.
- Co tu robić, co tu robić...? I tak źle, i tak niedobrze!
Szczęśliwie z czarnych rozmyślań wyrwał go cichy gong telefonu.
- Masz chwilę czasu? - rozległ się w słuchawce rześki głos pana Poranka.
- Dla ciebie zawsze - odruchowo poderwał się z krzesła, niczym niegdyś na głos kuratora. Wprawdzie Poranek nie był jak dotąd jego przełożonym, ale kto wie co przyniesie najbliższa przyszłość?
- Słuchaj, może gdzieś wyskoczymy w plenerek, co? Młody Prezes też by się z nami załapał.
Pod Toczkiem ugięły się nogi. Spacerek w takim towarzystwie! To prawie jak ciąganie tygrysa za wąsy - przyjemność wątpliwa, a ryzyko duże. - Trudno, trzeba... - westchnął głęboko i starając się przybrać radosny ton głosu umówił się za kwadrans pod zegarem. Punktualnie podjechała wypasiona czarna fura, a zza kierownicy uśmiechał się radośnie pan Poranek.
- Ja się chyba nigdy nie dorobię czegoś takiego - westchnął Toczek, rozciągając usta w szerokim uśmiechu typu "marmelada".
- Siadaj, stary - młody Prezes wskazał mu tylne siedzenie.
- To co, wiosna przyszła, trzeba by trochę teren obskoczyć z gospodarską wizytą - Poranek ruszył z kopyta, aż zapiszczały opony.
- Jasne, jasne - Toczek przytaknął skwapliwie.
- To może najpierw Mieszczno - zaproponował młody Prezes.
Samochód skręcił w lewo, bez zwalniania przeskoczył nad kolejowym przejazdem i wjechał w wąską ulicę, przy której stały porozrzucane w ogródkach domki.
- Mieszczno to może by wypadało z panią Dolińską... - odezwał się Toczek.
- Daj spokój - machnął ręką pan Poranek - damy sobie radę bez niej. Po co ma się stresować, jeszcze przyjdzie na nią pora.
Samochód sunął powoli. Przyglądali się mijanym posesjom.
- Zobacz, prawie nigdzie nie ma rurek na flagi - zauważył pan Poranek, wskazując na domki.
- Fakt, jechałem tędy w listopadzie. Flagi wisiały tylko na jednej chałupie i to od ogrodu - zgodził się młody Prezes.
- Zapisz i zapamiętaj - polecił Toczkowi pan Poranek - długi weekend za pasem i warto by przypomnieć temu i owemu o obywatelskich obowiązkach.
Znów skręcili w lewo. Przed małym sklepikiem stała kolejka złożona z kilku emerytów.
- Na co czekacie? - zapytał młody Prezes, otwierając szybę. Rumiana zażywna kobieta w kolorowej chustce na głowie spojrzała zdziwiona. - Jak to na co? Na chleb.
- A co to nie ma chleba w sklepie? - zainteresował się Toczek.
- Jest, jest, ale o jedenastej będzie ciepły, świeży z porannego wypieku - oświecił go siwy staruszek w wytartej ortalionowej kurtce.
- Taki ciepły to podobno niezdrowy... - wtrącił młody Prezes.
- Właśnie, właśnie, dlatego czekamy. Bo jak już będzie świeży, to ten z nocy będą sprzedawać za pół ceny i nie wiadomo, czy dla wszystkich wystarczy. Dlatego stoimy - wyjaśniła rumiana.
- Cholera, przyzwyczaili się za komuny i żyć bez kolejek nie potrafią! Trzeba z tym skończyć - obruszył się pan Poranek.
Wyjechali z Mieszczna i ruszyli w zielony, wiosenny mazurski interior. Na okolicznych polach wrzała praca. Traktory pracowicie odwracały skiby wilgotnej ziemi. Musieli jednak przyhamować, gdyż ciężki gąsienicowy ciągnik manewrował po szosie, usiłując wyciągnąć z błota traktor, który zarył się po osie, zawracając w miękkiej ziemi. Wysiedli i przyglądali się. Z wysokiego kominka ciągnika buchnęła chmura czarnego dymu, gąsienice złapały przyczepność i unieruchomiony traktor powoli wydobył się na szosę.
- Mocny ten twój "zaporożec"! - wdzięczny traktorzysta ściskał dłoń wybawiciela w przetłuszczonej kufajce.
Młody Prezes spojrzał na leciwą maszynę z obrzydzeniem. - Żyć się nie chce jak widzę, że ruskie gąsienice ciągle orzą świętą polską ziemię!
- Ukraińskie - wtrącił niebacznie Toczek i aż skulił się na siedzeniu pod spojrzeniem, jakim obrzucił go pan Poranek. W milczeniu już dojechali do kolejnej wsi. Z przyjemnością spoglądali na świeżo wysprzątane uliczki, estetyczne chodniki z polbruku, ogródki, w których kwitły pierwsze wiosenne tulipany, lśniły swieżo pomalowane płoty i estetyczne ogrodzenia.
- Aż przyjemnie się przejść - odetchnął z ulgą pan Poranek. - Widać, że ludziom żyje się coraz lepiej!
Przystanęli na chwilę przy zielonym płocie, za którym młoda gospodyni rozsiewała na grządki z kolorowych torebek nasiona kwiatów. Nagle młody Prezes przybladł. Odstąpił dwa kroki od płotu zespawanego gustownie ze stalowych prętów i z niedowierzaniem się mu przyglądał.
- Jak pani nie wstyd! - zwrócił się do zaciekawionej eleganckimi gośćmi kobiety. Ta obtarła ręce w fartuch, poprawiła lekko przekrzywioną spódnicę i wzruszyła ramionami.
- A tak w ogóle to o co panu chodzi? - Młody Prezes oskarżycielsko wskazał palcem na lśniący świeżą zielenią płot, którego ozdobę tworzył zespawany szlaczek z pięcioramiennych gwiazdek.
- Przecież to... przecież to...! - oburzenie odjęło mu głos. Dziewczyna spojrzała zdziwiona.
- Czego się pan czepia, przecież czyste, świeżo pomalowane! A tak w ogóle to daj mi pan święty spokój. Mam swoją robotę! - energicznie złapała za motykę.
Marek Długosz
Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.
2007.04.25