Odcinek 19

Jesień ciągle nie chciała przyjść na Mazury. W lepkim upale mało komu chciało się robić cokolwiek więcej niż było to niezbędne. Po rozpalonych uliczkach Mieszczna powoli snuły się samochody, liście w parkach nie poruszały się ani o milimetr, nawet nie miały ochoty pożółknąć. Smętne ryby w ciepłych wodach jeziora obojętnie mijały haczyki z przynętą. Jedynym miejscem, gdzie panował nadzwyczajny ruch był służbowy gabinet Włodka Maciejki, na zapleczu ciągu jego sklepów. Sam Maciejko wydawał się całkowicie odporny na wszechwładny upał i otępienie.

- Zawsze ci mówiłem - rześko zwracał się do Mecenasa po raz kolejny ocierającego łysinę całkowicie już przemoczoną chusteczką - nie ma nic lepszego na upał niż solidny kubek grogu starych murarzy przed śniadaniem. Na mróz zresztą też, o deszczowej jesieni nie wspomnę!

Mecenas smętnie zwisał z fotela i powoli odzyskiwał zdolność myślenia w klimatyzowanym gabinecie Maciejki.

- Poratuj pan, panie Włodku, bo cholera, koszty tak wyśrubowali, że już pękam finansowo, a do wyborów jeszcze parę tygodni. Z torbami mnie puszczą! - Mecenas sięgnął do kieszeni markowej marynarki i wywinął na wierzch podszewkę. Maciejko nie zareagował na ten pokaz finansowej mizerii. Spokojnie stukał jednym palcem w klawisze laptopa.

- No bądź Włodek człowiekiem, chociaż dychę? - z nadzieją spojrzał na gospodarza.

- A co ja będę z tego miał? - Włodek nie odrywał wzroku od ekranu.

- Jak tylko zostanę marszałkiem... - tu Maciejko parsknął śmiechem.

- Za długo chyba siedziałeś na słońcu, weź się napij - podsunął Mecenasowi dzbanek z pływającymi wewnątrz kostkami lodu.

- Ale naprawdę, obiecali mi, że jak tylko dostanę te 5 tysięcy głosów, to fotel mam pewny jak w banku. Tylko te koszty... - zasępił się znowu.

- Ile głosów dostałeś cztery lata temu? Czterysta, pięćset?

- Pięćset siedemdziesiąt osiem! - ale byłem w innej partii, nie miałem zaplecza.

- A teraz masz? No to niech ci pomoże, podrzuci trochę grosza - zakpił Maciejko.

Mecenas rozejrzał się ostrożnie dookoła i zbliżył twarz do Maciejki opierając łokcie na błyszczącym blacie biurka. - Jak tylko wygram, to załatwię ci fuchę wiceministra od inwestycji! Słowo daję, dam ci to na piśmie! Dopiero będziesz miał zbyt, co? Pójdzie wszystko jak woda!

Maciejko powoli rozparł się w skórzanym fotelu. Pilotem podregulował klimatyzator, gdyż rozpalona głowa Mecenasa podniosła temperaturę w gabinecie przynajmniej o dwa stopnie.

- A ja ci sprzedam Inflanty, co? Po korzystnym kursie. Masz takie szanse zostać reprezentantem, jak ja na wygraną w totka. Chociaż chyba ja mam większe, bo gram już czterdzieści lat.

- Ale Chruściel powiedział, że mam największe szanse w Mieszcznie. Nawet po cichu dał mi urlop. Na kurs językowy kazał mi się zapisać, a zaraz po wyborach wysyła mnie na Alaskę, żebym trochę odpoczął i nabrał sił przed kadencją.

- Urlop go nic nie kosztuje, a jak po wyborach na kilka dni znikniesz z Mieszczna to też nikomu nie zaszkodzi, a Chruścielowi najmniej.

- To co, nie dasz mi ani grosza? Myślałem, że mam jeszcze paru przyjaciół... - Mecenas prawie załkał, gdyż wizja fotela w wielkim okrągłym gmachu zaczęła wyraźnie blednąć.

- Wiesz co ci radzę? Weź ty swoją starą i wyskocz na parę dni nad jezioro, co? Dam ci klucze od domku. Jak cię ludzie nie będą przed wyborami za często oglądać to może ktoś da ci kreskę.

Zrezygnowany Mecenas uścisnął milcząco prawicę Maciejki i opuścił gabinet.

- A wydawał się kiedyś rozsądnym facetem - mruknął Maciejko i już miał zamiar powrócić do laptopa, gdy do gabinetu bezszelestnie wsunęła się sekretarka.

- Nie ma mnie już dla nikogo, muszę w końcu do cholery trochę popracować! Forsa sama z nieba nie leci! - warknął.

- Przepraszam panie prezesie, ale jest jeszcze jeden gość. Trochę dziwny. Nazywa się Mikołaj Styczeń i mówi, że jest kandydatem - wyszeptała prawie, widząc chmurę na czole szefa.

- Wpuść go i daj dzbanek świeżej wody, już ja go schłodzę!

Styczeń wężowym ruchem wsunął się do gabinetu, poprawiając jednocześnie organizacyjny krawat w osiołki.

- No co tam? - Maciejko nie miał zamiaru nawet prosić gościa, aby usiadł.

Styczeń rozejrzał się po obszernym gabinecie, obciągnął lekko przykrótką marynarkę i podpatrzonym ruchem wsunął prawą rękę za połę.

- Mam konkretną propozycję!

- Słucham - Maciejko po raz pierwszy spojrzał na gościa z pewnym zaciekawieniem.

- Jestem kandydatem! Reprezentuję Polski Związek Prawdziwych Rolników!

- Wiem, słyszałem. Tylko co pan ma wspólnego z rolnictwem?

- W tym właśnie rzecz. Nic. - Styczeń radośnie kiwnął głową. - I szans na wybór też żadnych! - uśmiechnął się jeszcze radośniej.

- To o co panu chodzi? - Maciejko był już szczerze zainteresowany.

- Ma pan już dosyć tych ciągłych wizyt z prośbami o forsę dla kandydatów, co?

- Jest pan dziś już siódmy - westchnął Maciejko.

- Sprawa jest prosta - wyłuszczył Styczeń. - Ja ogłaszam, że pan mnie oficjalnie popiera, pan mi odpala pięć stów i ma święty spokój z resztą. Stoi?

Twarz Maciejki rozpromieniła się.

- Stoi! - radośnie sięgnął do portfela.

Marek Długosz

Wszelkie podobieństwo osób i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2005.09.21