Odcinek 103
Są takie momenty w historii ludzkości, których wiekopomne znaczenie jest od razu widoczne bez potrzeby ich późniejszego, nader pokrętnego uzasadniania. Może nie zawsze chwile te otrzymują oprawę godną rangi wydarzenia, lecz wierzmy, że historia się nad nimi pochyli…
Nadszedł też ten historyczny moment i w Mieszcznie, gdy w pogodny, choć wietrzny poniedziałek zebrały się tłumy wzruszonych mieszkańców starożytnego mazurskiego grodu.Ze łzami w oczach zasiadły w fotelach wiekowe staruszki w strojach ludowych. A to łowickich, kurpiowskich, kaszubskich a nawet góralskich. Dostojni weterani wojen, powstań, walk jak najbardziej słusznych i stanów niesłusznych dziarsko prężyli się pod wielokroć przerabianymi sztandarami. Kwiląca wzruszająco dziatwa pod czułą opieką dobrotliwych pedagogów wypełniała wszelkie wolne miejsca, demonstrując przywiązanie do tradycji tak intensywnie, że spośród uporządkowanych, choć jeszcze nie umundurowanych szeregów unosiły się siwe dymki wzruszenia. Na koniec przybyli i oni! Z dumą i radością, szczerymi, płynącymi z głębi serca oklaskami powitano Dostojne Władze, zarówno świeckie, jak i umundurowane. Zaczęła się podniosła uroczystość.
Odegrano, wygłoszono, pokropiono, udano się następnie w różne miejsca. W celu odbycia oficjalnego obiadu udali się między innymi pani Dolińska, Jurek Toczek, Młody Prezes z Prezesem, Kowalski, pan Poranek, Niusia Robaczek, Leśniewski, gościnnie Boryński, weteran Kuba Mocniak i cały szereg. Uwagę zwracała nieobecność Wójcika, który od lat był niewątpliwą ozdobą tego typu imprez.
- Nie wiesz, co z nim? – pan Poranek zahaczył Boryńskiego, który sprawnie przebijał się w kierunku czoła peletonu zmierzającego ku pobliskiej restauracji „Jazgot”, gdzie przygotowano skromny urzędowy poczęstunek dla notabli znużonych wypełnianiem reprezentacyjnych obowiązków.
- Moja chata z kraja…, gdzie mnie tam aż do takich sfer? – zastrzegł się zapytany, lecz domyślnie zmrużył oko.
- To jednak w tym coś jest? – pan Poranek nadstawił ucha
- Jest albo nie jest… – Boryński wolał nie przeciągać struny, bo wobec aktualnej wszechmocy pana Poranka mogłoby to być niezdrowe nawet dla niego, a tak naprawdę sam był zdziwiony i nie wiedział, co sądzić o tej widocznej luce w szeregach mieszczneńskiej klasy panującej.
Pan Poranek skrzywił się i postanowił zapamiętać to na przyszłość.
Gdy już w końcu wszyscy zajęli miejsca zgodnie z mazurskim protokółem dyplomatycznym, kelnerzy roznieśli gorący rosół, a pani Dolińska wzniosła toast czerwony niestety winem, przystąpiono do konkretów, czyli rozmów kuluarowych.
- Jednego nie rozumiem – młody Prezes pochylił się w kierunku Jurka Toczka – Co tam robił ten Rysio Bańka? Zamiast siedzieć cicho i czekać na ostateczny, ustawowy odstrzał, to gości witał, honory domu czynił! Kto mu pozwolił?! Jakby nic się u nas nie zmieniło!
- To nie ja! – zastrzegł się Toczek – ja tu tylko jestem gościem. To ona! – wskazał na panią Dolińską. - To jej ogródek, jej rzeczka i jej mostek!
- Historyczna chwila, otwieramy pierwszy mostek w naszej nowej, wreszcie prawdziwej mazurskiej, a tu mi się jakiś Bańka z powitaniami wyrywa! Jeszcze tylko Chruściela brakowało! – pienił się już na dobre Młody Prezes.
- Ale on przecież nadal w ogródkach za to odpowiada…, niestety zresztą – wtrącił Toczek - Za mostki, drabinki, szpagaty i konie na biegunach. Młody Prezes złapał się za głowę. – Jak to możliwe?! W naszym wolnym już przecież
Mieszcznie jeszcze tacy – tu skrzywił się jak po occie – coś mają do gadania? Co najwyżej do siebie i po cichu, żeby spokoju porządnym ludziom nie zakłócać!
Jurek Toczek wolał raczej nie wcinać się szerzej w dyskusję z ponurym i stękającym ze złości liderem opcji rządzącej, ale jak zawsze coś go podkusiło.
- Przecież tak zupełnie to jeszcze z nim nie jest tak źle. O – wskazał na perliście uśmiechniętą Niusię Robaczek – przecież to jego drużyna! A jeszcze pani Witek, miss zarządu ogródków i paru innych. Tak od razu nie można wszystkich po brzytwie do jeziora!
Młody Prezes spojrzał przeciągle na Toczka, któremu pod stołem zaczęły podrygiwać kolana, aż rosół z talerza pryskał na wszystkie strony.
- No ja się tobie dziwię, nawet bardzo się dziwię. Pieprzysz, jak nie przymierzając wykształciuch jakiś, Europejczyk, tfu, zdegenerowany! Oj, nie przekonuj mnie, że popełniliśmy aż taką pomyłkę kadrową… Tu trzeba szybko, mocno i do samego spodu, a nie cackać się jak z jajem! Niech tam sobie co najwyżej te Robaczki czy Witki dla ozdoby w kącie sterczą, ale od naszych mostków, szpagatów i drabinków z daleka! Jasne?!
- Drabinek – odruchowo poprawił Toczek i zamknął oczy przerażony i wściekły na swoją
belferską naturę. - I co? Smakuje? – na szczęście z drugiej strony przechylił się do Młodego Prezesa już lekko wstawiony Kowalski. – Nie przejmuj się, jak będzie trzeba to postawimy jeszcze jeden mostek, a może nawet dwa… I sam będziesz mógł sobie otwierać ile chcesz… ep, tego…Nasz strumyk przez ogródki dłuuuugi jest… Niestety.
Podano tradycyjne pieczyste i rozmowy na chwilę umilkły, słychać było jedynie dzwonienie ostro pracujących sztućców.
- No to co by się ten nasz nowy mostek ostał jak najdłużej! – wzniósł toast Kuba Mocniak.
- Co by tak dobrze się po nim chodziło i w jedną, i drugą stronę! – ciągnął – Bo dla nas
starych mazurskich działkowców nie ma strony lepszej czy gorszej.
- Tylko ta, gdzie więcej konfitur na szafie stoi – prychnęła Niusia Robaczek.
- A tak, dziecko, tak! – ciągnął nie zrażony Kuba – Tylko żeby te konfitury można było zjeść to lata swoje trza mieć i nie odchudzać się na własne życzenie!
Marek Długosz