odc. 105
Szara eminencja Zarządu Ogródków Działkowych w Mieszcznie już wcale nie była taka szara. Zniknęła gdzieś biała bluzeczka zapinana pod szyję, odpłynęła plisowana spódnica sięgająca daleko za kolana, zamiast wielkich czarnych okularów pojawiły się lekkie „brazylijki” na zmianę ze szkłami kontaktowymi w najmodniejszych kolorach.
- Nasza Ania pięknieje z dnia na dzień! – Kowalski nie mógł powstrzymać się od kolejnego tego dnia komplementu.
- Z godziny na godzinę! – przebił go Jurek Toczek, spędzający w sekretariacie ogródków więcej czasu niż w swoim gabinecie.
Jedynie pani Dolińska powstrzymywała się od wyrażania opinii o urodzie swojej najbliższej współpracowniczki, za to nie kryła zadowolenia z wyników jej pracy.
- Co ja bym teraz bez pani zrobiła, pani Aniu? Wszystko na swoim miejscu, wszystko poukładane, nikt niepotrzebnie głowy nie zawraca… Skarb nie dziewczyna!
Jak dotąd, wszelkie komplementy spływały po supersekretarce jak woda po kaczce. Zawsze miła i uśmiechnięta, chętna do pomocy. Starzy, doświadczeni pracownicy Zarządu zachodzili w głowę podczas celebrowanych od lat popołudniowych herbatek.
- Jak długo tak wytrzyma?
- O co jej chodzi, przecież tak nie można! W końcu ludzie się przyzwyczają i zaczną wymagać od wszystkich!
Pomoc panny Ani w trudnych sprawach stawała się wprost nieoceniona.
- Nie ma nic gorszego niż zabranie ludziom nawet odrobiny pieniędzy! – westchnęła pani Dolińska. Niestety, przeciętny wiek działkowiczów wyraźnie się podwyższył. Przeważali ludzie doświadczeni i stateczni. Na liczne kursy organizowane dotąd przez zarząd przychodziło coraz mniej chętnych. A przecież wpływy za prowadzenie kursów od lat były stałym i nader obfitym dodatkiem do urzędniczych zarobków członków działkowego zarządu.
- Niestety, musimy coś z tym zrobić – westchnął Kowalski odpowiedzialny w zarządzie za oświatę. – Udział członków w szkoleniach spadł o jedną trzecią, każdy widzi jak jest…
- Ile nas to kosztuje? – spytała Dolińska.
- Proszę, tu mamy dokładne wyliczenia – panna Ania podsunęła wydruki ze stosownymi tabelkami.
- Sporo… - pokiwała głową Dolińska – trzeba by coś obciąć!
- Ba, tylko komu? Co byśmy nie zrobili, to się komuś narazimy – smętnie mruknął Kowalski.
- Za to nam płacą, niestety…
- To co, może każdemu po równo, będzie sprawiedliwie – zaproponował.
Pani Dolińska, absolwentka dwunastu kursów zarządzania personelem, wyższego seminarium strategii i studium sterowania decyzjami spojrzała z niesmakiem na młodego kolegę.
- Musisz się jeszcze poduczyć, oj, musisz! Urawniłowka to była dobra, jak wszyscy mieli równe żołądki, a nie dziś! Teraz liczy się tylko obiektywne podejście do problemu i optymalne rozwiązania. Z punktu widzenia efektywności działania struktury – wyrecytowała.
- To znaczy, że mamy znaleźć podpadziochów i ich skrobnąć? – może Kowalski nie był jeszcze dostatecznie wykształcony, ale wrodzona inteligencja podpowiadała mu bezbłędnie.
- Może nie tak dokładnie, ale mniej więcej o to chodzi – zgodziła się szefowa.
- Ciężko będzie, ostatnio nikt prawie nie pije – zmartwił się Kowalski, gdyż łupanie po kieszeni chronicznie nadużywających z reguły rozwiązywało takie problemy.
- Ba, nikt już prawie nie bierze zwolnień, ani nawet urlopów macierzyńskich – Dolińska analizowała długie wykazy podsuwane kolejno przez pannę Anię.
- To może losowanie? – zaproponował Kowalski – Wylosujemy kursy, które zlikwidujemy, jakoś się to zawsze uzasadni i sprawa z głowy! Hmmm, może to i pomysł…
- Tu mam jeszcze jeden wykaz – panna Anna wyciągnęła z grubego skoroszytu kolejne kartki.
- Co to jest? – Dolińska uważnie wczytywała się w słupki cyfr.
- To zarobki członków naszego zarządu za ubiegłe dwa lata. O, tu płace podstawowe, tu dodatki za udział w zarządzie, tu za szkolenia … - po kolei prezentowała poszczególne rubryki.
- No i co z tego wynika? – niecierpliwił się Kowalski.
- Czekaj, czekaj, coś tu widać… - Dolińska skupiła się nad kartką.
- Zobacz, jakie mamy tu kominy… O, zobacz – wskazała na kilka nazwisk wybitych grubszą czcionką – Nowak, Pocieszewicz, Żabczyńska… Ciągną forsę gdzie się da. Z kursu na kurs.
Kowalski zmarszczył czoło. – Nowak, Pocieszkiewicz … jasne, łapię, można ciąć, ale z Żabczyńską nie radzę.
- A czemu by nie? – zaperzyła się pani Dolińska – Sam zobacz – podkreśliła i tak już bijące tłustym drukiem cyfry. – Komu obciąć jak nie jej?!
- Ale wiesz, ona jest pyskata, ciągle coś się jej nie podoba. Ludzie będą gadać!
- Ma być obiektywnie czy nie, a co ludzie będą gadać, to mnie mało obchodzi! – zezłościła się.
- Zresztą, jak ją znam, to nie jacyś ludzie, ale ona sama zaraz wrzask podniesie. Trudno, jakoś to wytrzymam, nie ma innego wyjścia. Chyba że masz jakieś? – spojrzała na Kowalskiego.
- No wiesz, jakoś nie przychodzi mi do głowy…
- To postanowione! Panno Aniu, proszę przygotować mi symulację, jak będzie wyglądał nasz budżet szkoleniowy, kiedy polecimy po tych kursach.
- Już gotowe! – kolejne kartki trafiły na biurko.
- Niemożliwa dziewczyna! – zachwyciła się Dolińska – Wszystko przewidzi!
- Jeden wojenny toporek wykopany! – uśmiechnęła się w duchu panna Ania, ale na zewnątrz spłoniła się rumieńcem niewinności i skromnie spuściła oczy.
Marek Długosz