Za mną ponad 10 godzin marszu, modlitwy, rozważań, rozmyślań, ale i... cierpienia. W dniu 23 marca 2018 r. wzięłam udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej. O tym, że Parafia W.N.M.P. w Szczytnie organizuje nocą Drogę Krzyżową dowiedziałam się od koleżanek.
Poinformowały mnie, że pielgrzymka liczy ponad 40 km i jej celem są modlitewne rozważania przy czternastu, usytuowanych w różnych miejscach, stacjach. Przyjmując do wiadomości fakt, iż one się wybierają, od razu wyjaśniłam, że ja nie czuję się na siłach, by wziąć udział w niezwykłym, ale przerastającym moje możliwości przedsięwzięciu. Pomysł wędrówki na tak długim dystansie, na dodatek nocą uznałam za nieosiągalny dla mnie. Zajrzałam jednak na stronę EDK i poczytałam o fenomenie tego duchowego przeżycia stworzonego przez ks. Jacka WIOSNA Stryczka. Z lektury dowiedziałam się, że „nie warto żyć normalnie, warto żyć ekstremalnie”, a podczas wędrówki w skupieniu, modlitwie i rozważaniach doświadczę bólu, ale też duchowego uniesienia... Bałam się bólu, bałam się fizycznej niemocy, ale bałam się też ciemności i własnej w obliczu nocy bezradności. Przełom w moim postanowieniu, by podjąć wyzwanie nastąpił właśnie w piątek podczas żałobnej mszy o 13-tej, gdy wspólnie z rodziną, gronem przyjaciół i znajomych żegnałam redaktora „Kurka Mazurskiego” - Marka Plitta. Odszedł na wieczną służbę, ale tu na ziemi zostawił po sobie miłe wspomnienia, tych o których i dla których pisał. Hołd Markowi, mistrzowskim wykonaniem jednego ze swoich utworów, oddał pieśniarz o niezwykłym głosie Jarosław Chojnacki. Gdy w kościele zabrzmiało „...jesteś w raju” poczułam taką wielką siłę, takie uniesienie, a wzruszenie ścisnęło mi gardło i serce. Wówczas pomyślałam, że i na mnie Bóg czeka, woła mnie i chce bym odnalazła Go podczas męki Drogi Krzyżowej. Nie miałam zbyt wiele czasu na przygotowania, ale wygodne buty, odpowiedni ubiór oraz latarkę, którą wręczył mi mąż od razu zlokalizowałam. Początkowo całe wyposażenie, a więc latarkę i telefon komórkowy miałam rozmieścić po kieszeniach. Ponieważ. zgodnie z wyczytanymi wcześniej informacjami wiedziałam, że to samotna, pełna skupienia pielgrzymka bez znamion piknik czy też rajdu, wszak Chrystus - pokonując drogę aż do ukrzyżowania - cierpiał. Postanowiłam więc nie brać prowiantu, ani też zapasowej garderoby. Jednak w ostateczności do małego plecaka zapakowałam gorącą wodę w termosie, dwie kromki suchego chleba, skarpetki, rękawice oraz zapałki. Gdy już wszystko miałam przygotowane i gdy mój mąż powiedział „O Boże, ty idziesz?!” - rozbolał mnie brzuch. Przestraszyłam się swojej odwagi i była to oczywista reakcja organizmu. Na szczęście ból minął. Gdy wyszłam z domu od razu stwierdziłam, że jest ciepło, ale strasznie ciężko mi się oddycha. To moje serce napełnione strachem „podskoczyło do gardła”. Zwolniłam, wyrównałam oddech i mówiąc sobie: „uspokój się, dasz radę” - dotarłam do kościoła. Na dziedzińcu pielgrzymi z plecakami do których niektórzy mieli przytroczone karimaty oraz zrobione z patyków krzyże. Weszłam do kościoła, a tam tłum pątników, a wśród nich moje koleżanki. Wysłuchałam wszelkich informacji z których wynikało, że w Domu Katechetycznym mogę odebrać Rozważania oraz odblaski. Natomiast pod ołtarzem można było „poczęstować” się wykonanymi z listewek krzyżami. Nie zgłaszałam internetowo, iż będę uczestnikiem EDK dlatego też pospieszyłam po pakiet pielgrzyma oraz dokonałam rejestracji. Gdy dotarłam ponownie pod kościół, to stwierdziłam, iż wszyscy już ruszyli. Nie przestraszyło mnie to, gdyż znałam trasę, która miała przebiegać przez następujące miejscowości: Szczytno – Kamionek – Szczycionek – Piece – Jęcznik – Sasek – Łysa Góra – Budy – Dźwierzuty – Olszewki – Stankowo – Trelkowo – Romany – Lipowa Góra Wschodnia – Szczytno. Poszłam więc za nimi. Do grupy wiernych skupionych na modlitwie w ciszy, zamyśleniu i zadumaniu dołączyłam przy Drugiej Stacji na Kamionku. Po odczytaniu rozważań kolejno ruszaliśmy dalej. Gdy tak samotnie wędrowałam chodnikiem pieszo-rowerowym w stronę Szczycionka, nagle zauważyłam, że moje koleżanki są obok. Obie miały czołówki, w blasku światła przyjaźni i przy ciepłym tchnieniu otaczającego nas wieczoru czułyśmy się pewne i bezpieczne. Nie rozmawiałyśmy doskonale rozumiejąc powagę duchowej wyprawy. Przy białym krzyżu znów modlitwa, rozważania, ale i niespodzianki w postaci rozpalonego ogniska, wody , gorącej herbaty. Jednak wielka wymowność płynęła z tego miejsca, bowiem w odniesieniu do cierpienia Chrystusa - Stacja Trzecia, to „Pierwszy upadek pod krzyżem”. Dalszą trasę wyznaczały płonące znicze oraz odblaskowe zawieszki, ale i przesłanie:”Jezu, upadłeś pod ciężarem krzyża. Choć byłeś otoczony ludźmi, to była Twoja samotna droga. Twój ciężar, Twoje cierpienie, Twoja misja. Twoja własna droga. Jezu, naucz mnie w samotności podejmować ważne decyzje. Pomóż mi żyć prawdziwie”. Las przyjął nas i pozwolił na wędrówkę w ciszy, skupieniu, modlitwie, zamyśleniu. Cienie powstałe od oświetlenia idących z tyłu osób, to wydłużały się, by za chwilę zmaleć. Przemiana „wielkość” w „małość” wymownie symbolizowała przebieg wielu naszych życiowych wyborów i decyzji. Podejmując jakiekolwiek wyzwanie trzeba wierzyć w swoje siły. Wierzyłam, ale gdy dotarłam do Siódmej Stacji poczułam dziwne kłucie w piętę. Tak jakby kamień, cierń wpadł do mojego buta. Zatrzymałam się, zdjęłam but, wytrzepałam i... niestety kłucie nadal towarzyszyło. Szłam ignorując dyskomfort, a odmawianie różańca oddalało myśli od niezlokalizowanego ciernia. Mogłabym w nieskończoność opisywać dalsze etapy bólu, którego kolejno doświadczałam, bo niestety po 20-tym kilometrze marszu moje ciało wysyłało różne sygnały. Rozbolała i zdrętwiała mi lewa ręka, boleśnie ciążyła głowa na sztywnym karku, zaczęły boleć palce stóp... W Dźwierzutach wiele osób skorzystało z możliwości regeneracji sił i ja też. W specjalnie przygotowanych pomieszczeniach razem z innymi wypiłam herbatę, zjadłam przepyszne ciasto przygotowane przez mieszkanki Dźwierzut, skorzystałam z toalety i po raz drugi, już przy świetle zajrzałam do buta. Dopiero gruntowne oględziny pozwoliły dostrzec przyczynę dyskomfortu – to niepozorna nalepka przemieniła się w cierń. Zdjęłam mokrą skarpetkę, a widok mojej, prawej stopy przeraził: na pięcie pęcherz, a palce białe - odparzone. W podobnym, opłakanym stanie była lewa stopa. Zmieniłam skarpetki, założyłam buty i niestety nie byłam gotowa do dalszej wędrówki. Chwila odpoczynku sprawiła, że organizm buntował się i żądał dalszego wytchnienia. Nie miałam zamiaru poddawać się. Ruszyłyśmy wolno dalej. Zmęczenie uśpiło czujność i przegapiłyśmy skręt na nasyp kolejowy. Na szczęście jakiś męski głos skierował we właściwym kierunku. Marsz kamienistym i kanciastym podłożem był trudny, stopy bolały, ręce i głowa ciążyły... Odmawiałam różaniec, a kierując myśli w inną duchową sferę niesiona siłą wiary i pragnieniem pokonania wyznaczonej trasy po prostu szłam, raz wolniej, raz szybciej. Przy kolejnych stacjach nie klękałam, ale w pokorze schylałam głowę, zaś rozważania czytała głośno moja koleżanka. Wówczas ja byłam jej oczami, a ona ufnie pozwalała bym ją prowadziła. W Trelkowie kolejna miła i regenerująca siły niespodzianka – ognisko i strażackie grono z gorącymi napojami. Herbata z cytryną miała tam najwyborniejszy smak, a życzliwość balsamiczne działanie. Przysiadam na krześle i choć ciężko i trudno z niego wstać – ruszam dalej odmawiając:”któryś za nas cierpiał rany – Jezu Chryste zmiłuj się nad nami”. Nie było mi łatwo – cierpiałam, ale szłam niesiona siłą wiary, otoczona Bożą pomocą i opieką. Na nasze spotkanie wyszedł świt, rozpędził nocne lęki i niepewności, dał siłę, nadzieję i wiarę. Wita nas klangor żurami, gasną latarki. Przy Czternastej Stacji już na cmentarzu ostatnie rozważania i prośba: „Jezu, przyłóż swoje ucho do mojego serca” i chociaż moje ciało dygotało zmęczeniem i cierpieniem, to moje serce biło radością i miłością.
W EDK uczestniczyło wiele osób, w przygotowanie zaangażowało spore grono – wszystkim dziękuję, bo osobiste cierpienie i rozważania to nie tylko moja Duchowo-Cierniowa Droga Krzyżowa. Miało boleć – bolało, miało przemienić – przemieniło. Na ponad 40-to kilometrowej, doskonale oznakowanej, ale trudnej trasie każdy z nas miał swoją osobistą drogę krzyżową.
Grażyna Saj-Klocek