- Znów będę jakieś opowieści o egzotycznych włóczęgach po dalekich krajach – pomyśli sobie Czytelnik, patrząc na tytuł. A tymczasem egzotyki nie trzeba szukać daleko, ot tak wystarczy sobie pospacerować po Szczytnie. Tydzień temu z żalem pisałem, że poza pizzą i kebabem nic egzotycznego nie można u nas znaleźć. A tu, jak się okazało, myliłem się ogromnie. Przy okazji jakichś okołorynkowych zakupów trafiłem do baru fast food „Buritto”. Jak sama nazwa wskazuje jest to bar „meksykański”, a wystrój wnętrza i kaktusy w oknie mają o tym przekonywać równie dobrze jak „meksykańskie” dania. Z kuchnią meksykańską zetknąłem się kilka lat temu przebywając trochę dłużej w Teksasie i nie powiem, smaczne to było. Przede wszystkim dlatego, że większość potraw jest niezwykle ostra i mocno „czosnkowa”, co niezwykle lubię. Poza tym w klimacie gorącym dania powinny być jeszcze o parę stopni cieplejsze od powietrza, więc oparcie się o czosnek, paprykę, cebulę i chili daje spodziewany efekt. Co do naszego „Buritto” poprosiłem o możliwie najostrzejszą wersję tej bardzo popularnej w Ameryce Środkowej potrawy. Jest to po prostu oparty na podłożu z tortilli, czyli cienkiego placka mix skrawków mięsa smażonego na oliwie z dodatkiem cebuli, tartego sera, czosnku, fasoli i innych ingrediencji. W wersji szczycieńskiej burrito dostosowano do naszego klimatu i jest to wersja soft, czyli w miksie z mięsem mamy coś w rodzaju warzywnej surówki, oczywiście także z niezbędnymi składnikami, lecz o niebo łagodniejszymi. Jeżeli miałbym coś podpowiedzieć to może więcej ostrego sosu na bazie tabasco. Porcja, jaką raczą w „Burrito” jest i tak ogromna, spokojnie wystarcza jako solidny lunch na szybko. Wydaje się, że barek ten ma przed sobą przyszłość, gdyż kuchnia meksykańska zna wiele potraw właśnie typu „fast”, dobrych nie tylko na ciepłe letnie miesiące, ale i na zimowe zawieruchy, kiedy powinna rozgrzewać zmarzniętych zgłodnialców. Samo zresztą buritto ma przynajmniej kilkanaście wersji – w naszym barku też kilka do wyboru. Najsmaczniejsza to oparta o dobrą polędwicę wołową wersja z czarnym palącym sosem tabasco, czerwoną fasolą, papryką i kukurydzą. Cudowne piekło w gębie – zimą jak znalazł, wymusza szybkie spożycie przynajmniej jednego sporego kufelka. Wersja lżejsza – to mieszane mięso mielone z gęstym sosem fasolowym i też zestawem tradycyjnych składników oraz większą zawartością czosnku. Nie namawiam do oszczędności, lecz gdyby tak porcje były odrobinę mniejsze (na życzenie klienta) to wtedy można tortillę złożyć lub zawinąć i kupić na wynos do zjedzenie „z ręki” co też ma swój urok. A poza tym są jeszcze w zapasie takie proste meksykańskie dania jak chili con carne, quesadilla, czyli naleśniki zawijane z serem i gęstą, ostro przyprawioną śmietaną, albo zwyczajne i podawane nie wiem dlaczego w multikinach – tacos pod postacią kukurydzianych placków z lekkim farszem.
Z kotła natomiast pozostaje zawsze jedna z wersji zup tzw. „meksykańskich”. Najpopularniejsze to grochowa i kukurydziana, oczywiście z całym zestawem znów wyrazistych przypraw i zawsze piekielnie gorąca! Już nie w „Buritto”, ale w jednej z restauracji w centrum zjadłem ostatnio taką, bardzo smaczną, lecz troszkę zbyt chłodną. Za to - egzotyka czysto polska – dołożyłem do tego wspaniałego smażonego węgorza, jakiego z pewnością nigdzie indziej na świecie się nie zje! Polecam, tak jak go reklamują niezwykle sympatyczne i sprawne kelnerki, z których ten lokal zawsze słynął.
Przy tej okazji też łyk polskiej egzotyki – otóż w jednym z naszych fast foodów zachciało mi się kupić w upalny dzień kubek coli ze słomką, aby dalszy spacer umilić sobie odrobiną ochłody. Jak się okazało już kolejny raz, automat do nalewania tego typu napojów oferuje tylko jeden rodzaj coli, chociaż przewidziany jest na cztery, a na dodatek zabrakło pokrywek, więc spacerując po dziurawych chodnikach można narazić się na słodki, lepki prysznic. Oczywiście w tej samej cenie jak w kubku z pokrywką. Panienka sprzedająca była bardzo zdziwiona, że rezygnuję z zakupu. Też egzotyka, niestety.
Wiesław Mądrzejowski