Elżbieta i Stanisław Kucińscy z Wielbarka żyją w ciągłym strachu. Są przekonani, że w każdej chwili grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo. Wszystko przez dym wydobywający się z kotłowni do parteru bloku, w którym mieszkają. Zarządca budynku zapewnia jednak, że wszystko jest w porządku, a cały problem został wyolbrzymiony przez lokatorów.
ZADYMIONY PARTER
Elżbieta i Stanisław Kucińscy na parterze bloku na ul. 1 Maja w Wielbarku mieszkają od trzydziestu lat. Oboje są ludźmi schorowanymi, utrzymują się ze skromnych rent. Kilka lat temu pan Stanisław przeszedł udar mózgu, ma uszkodzone płuca, nie chodzi. Wymaga ciągłej opieki ze strony żony. Ona sama również nie jest okazem zdrowia - przeszła operację kręgosłupa, ma problemy ze wzrokiem. Od dawna małżonkowie zmagają się też z innym kłopotem, który spędza im sen z powiek. Źródłem ich niepokoju jest dym wydobywający się z położonej w piwnicy bloku kotłowni do mieszkania. Elżbieta Kucińska obawia się, że zawarty w dymie czad prędzej czy później doprowadzi do tragedii.
- To ciągnie się od lat. Którejś nocy, gdy mąż był jeszcze zdrowy, zadymienie było tak duże, że ówczesny kierownik zakładu komunalnego polecił nam, byśmy schronili się u sąsiadów - opowiada pani Elżbieta. Kobieta skarży się, że dym powoduje u niej częste zatrucia, bóle głowy i wymioty.
- Lekarz, u którego się leczę radził mi nawet, bym założyła administratorowi budynku sprawę sądową - mówi.
Jakiś czas temu z obawy o życie męża, zdecydowała się na pół roku zostawić go w ośrodku pielęgnacyjnym w Olsztynie.
NIEWYSTARCZAJĄCA REAKCJA
Pisma słane do wielbarskiego ZGKiM oraz monity u zarządcy nie odniosły do tej pory pożądanego skutku. W 2004 roku po kolejnym zadymieniu w bloku zjawili się wprawdzie przedstawiciele sanepidu, ale nie stwierdzili, by stężenie tlenku węgla przekraczało dopuszczalne normy.
- To dlatego, że przed ich przyjazdem pomieszczenia zostały dokładnie przewietrzone - tłumaczy Elżbieta Kucińska.
Według niej dym ulatnia się dlatego, że znajdujące się w piwnicy przewody są w nie najlepszym stanie. Podobnie jest też z kominem.
- Zarządca bloku sam mi mówił, że jest popękany - twierdzi pani Elżbieta.
MAJĄ TAKI KAPRYS
Kierownik ZGKiM w Wielbarku Jacek Bojarowski powiedział nam, że w tej sprawie niewiele może zdziałać, bo zakład od kilku lat nie zarządza już budynkiem.
- To problem zarządcy. Ja mogę mu tylko zgłosić sprawę - mówi kierownik Bojarowski. Zarząca budynku Władysław Fligier przekonuje, że w bloku na ul. 1 Maja żadne zagrożenie dla życia lokatorów nie występuje. Zaprzecza też, by mówił Elżbiecie Kucińskiej, że komin budynku jest nieszczelny.
- To nieprawda. Wszystko jest tam zrobione jak należy, przewody kominowe są regularnie czyszczone - twierdzi Władysław Fligier. Dodaje, że kiedy w 2003 roku przejął zarządzanie budynkiem, wymienił stary piec co na nowoczesne urządzenie. Według niego pretensje lokatorów nie są uzasadnione.
- Tym ludziom nigdy nic się nie podoba. Skarżą się, bo mają taki kaprys - uważa Władysław Fligier. Mimo to nie wyklucza, że od czasu do czasu z kotłowni ulatnia się dym.
- Nieraz jakiś tam dymek poleci. Może trzeba by było zrobić jakiś poważniejszy remont, ale na to brakuje pieniędzy - przyznaje zarządca.
Elżbiety Kucińskiej wszystkie te tłumaczenia nie przekonują. Kobieta czuje się lekceważona zarówno przez wielbarski zakład gospodarki, jak i zarządcę bloku. Obawia się, że któregoś dnia dojdzie do najgorszego.
Ewa Kułakowska/Fot. M.J.Plitt