Dzisiejszy felieton będzie zapewne nieco krótszy od dotychczasowych. A to dlatego, że tuż przed świętami przewróciłem się przed własnym domem na oblodzonym chodniku i złamałem prawą rękę w stawie barkowym. No to ile uda mi się napisać ręką lewą? Statystycznie połowę tego co obiema. A w dodatku jakościowo będzie to zapewne słabsze i nudniejsze niż dotychczas, po co więc męczyć Czytelnika. Wspomniany niedawno przeze mnie światowej sławy polski fotografik Marek Karewicz, kiedy po wylewie stracił władzę w prawej ręce, całkowicie zaprzestał fotografowania. Nawet mimo to, że japońska firma Yashica skonstruowała specjalnie dla niego aparat fotograficzny, w którym migawkę uruchamia się lewą ręką. Marek i tak aparatu nie używa twierdząc uparcie, że lewą ręką nie można zrobić dobrego zdjęcia. Podejrzewam, że ta sama zasada dotyczyć może felietonu. No ale chociaż spróbuję.
Mając obecnie nieco więcej czasu dla siebie zacząłem częściej oglądać telewizję. Zwłaszcza relacje z tak zwanej sceny politycznej wydają mi się niesłychanie zabawne. Kilka dni temu wystąpiło wspólnie „trzech tenorów”, którzy wprawdzie reprezentują w sejmie jakieś tam partie polityczne, ale tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia (poza medialnym) w życiu politycznym. Jakże zabawnie było posłuchać wypowiedzi pana dawniej Napieralskiego, a obecnie zdecydowanie Podpieralskiego. Zmuszony jest podpierać się dziadkami z PZPR, aby nie upaść. Dalej pan Kurski, który jeszcze niedawno głosił, że jest bull terierem u prezesa Kaczyńskego, a obecnie gołym okiem widać, przez pryzmat pana Ziobry, że to zwykły foksterierek. No i wreszcie Janusz Palikot intrygujący nazwą swojej partii. „Ruch Palikota” to nazwa, która brzmi jak termin szachowy. Coś w rodzaju „obrona Alechina”, czy „gambit Petrosjana”. Ruch Palikota to na przykład posunięcie pionkiem z H2 na H4. Ruch po bandzie, a przy tym odsłaniający najcięższą machinerię, czyli wieżę. Z tym, że do pana Palikota odczuwam pewną słabość.
Mianowicie odnoszę wrażenie, że jest to jedyny poseł, który dostał się do Sejmu nie z chęci zysku, czyli dla wysokich zarobków i wygodnej posady. Co do pozostałych kilkuset wybrańców, to nie mam złudzeń. No może z wyjątkiem tych, którzy ponad pieniądze cenią sobie poczucie władzy. Ci zresztą z reguły wybijają się na przywódców. Kiedyś aktorka Alina Janowska śpiewała w kabarecie władza, władza mi dogadza…. I to jest to. Kabaret, czyli Scena Polityczna!
Polityków nazywa się często aktorami sceny politycznej. Gdybym był aktorem zaprotestowałbym. Chociaż tacy oni aktorzy jak i ich scena!
Czterdzieści lat temu, w teatrze w Katowicach, poznałem Erwina. Był on brygadzistą maszynistów sceny. Maszyniści to obsługa techniczna i mechaniczna spektaklu teatralnego. Erwin był autentycznym Ślązakiem z ubogiej rodziny. Marzył o tym, aby zostać aktorem. Nie udało się. Bieda. Musiał zarabiać jako robotnik. Po jakimś czasie dostał się jednak do teatru, gdzie zasłynął jako niezwykle kreatywny organizator scenicznych iluzji. Przy tym był to chłop wielki i silny z ogromnym autorytetem u podwładnych. Kiedy go poznałem Teatrem Śląskim kierował Ignacy Gogolewski. Kilkanaście lat później kolejny dyrektor postanowił pozbyć się części zespołu. Pośród innych pracowników (także aktorów) wypowiedzenie otrzymał Erwin. W nocy, po spektaklu, Erwin powiesił się na jednej z lin zaplecza sceny. Był człowiekiem teatru. Bez niego nie wyobrażał sobie życia.
Prawdziwi ludzie sceny kochają miejsce swojej pracy bezgranicznie. Czy można to samo powiedzieć o „aktorach sceny politycznej”? Pytanie retoryczne i dlatego używanie tego terminu wobec zawodowych polityków uważam za nadużycie.
Andrzej Symonowicz