Kilkakrotnie byłem we Francji, zwiedzając nie tylko Paryż, ale także wiele innych regionów, w tym Lazurowe Wybrzeże. Tu muszę wyznać, że słowo elegancja wprawdzie rymuje się ze słowem Francja, ale skojarzenia nie widzę tu żadnego. Naród niby wesoły i rozbawiony, ale tylko w swoim wąskim gronie. Na zewnątrz arogancki, zarozumiały i skąpy. Ostatnie aspiracje do elegancji skończyły się zapewne za czasów Króla Słońce – Ludwika Czternastego.
Ale skoro o elegancji.
Znam trochę język francuski, więc lubię podróżować po krajach używających tego właśnie języka. Pośród nich najczęściej odwiedzałem Maroko. Najpiękniejszy i najbardziej elegancki (!) hotel jaki widziałem, to obiekt o wdzięcznej nazwie „Mamunia” (czytaj mamunja) w starodawnym, czerwonym (czerwonym od ceglanego koloru zabytkowych murów) mieście Marrakesz. W tymże hotelu utrzymywał dla siebie luksusowy, stały apartament filmowy francuski gwiazdor - Alain Delon. Być może utrzymuje do dzisiaj.
Marokańskie miasto Mekness słynie z doskonałego wina. Nie przyznają się do tego zarozumiali Francuzi, ale wielu ich winiarzy sprowadza te wina, kupażując je (mieszając) z własnymi wytworami, dla poprawienia smaku tych ostatnich.
Wiele jeszcze mógłbym opowiadać o swoim ulubionym Maroku, ale nie to miało być tematem. Aby więc skończyć z Marokiem - anegdotka.
Na turystycznych targach w Goeteborgu stoisko marokańskie oblegano z powodu wielkiej beczki wina z Mekness, którym częstowano zwiedzających. Przez kilka lat jeździłem na te targi i chętnie korzystałem z poczęstunku marokańskich kolegów. Aż któregoś roku niechcący byłem świadkiem jak szwedzki hurtownik, dwa dni przed rozpoczęciem targów, potajemnie napełnia słynną beczkę zlewką różnych niedrogich win, kupionych na miejscu. Marokańczykom nie opłacało się taszczyć wielkiej beki przez pół świata i stąd owa coroczna mistyfikacja.
Kiedy w latach siedemdziesiątych byłem na Kubie, przed hotelem obstępowały nas, obcokrajowców, żebrzące dzieci. Najwyraźniej pożądały mojej chusteczki do nosa, wypychającej kieszeń dżinsów. I to bez znaczenia czystej, czy używanej. W owych latach stosowano chusteczki tekstylne. Pozorną dziwaczność owego pożądania wyjaśniła nam tłumaczka. Na Kubie, przy braku sklepów, wszelakie dobra otrzymywano z przydziału. Także tkaniny na ubrania. Oczywiście wszyscy dostawali taki sam materiał. Cóż za tragedia dla pięknych, młodych Kubanek. Każda z nich chciała się wyróżnić. Każda marzyła o elegancji. I stąd pomysł na prosty sposób uzyskania kawałka płócienka odmiennego. Nietypowego. Właśnie z chusteczek obcokrajowców. W gorącym, tropikalnym klimacie, z kilku takich kolorowych kwadracików można uszyć niepowtarzalną kreację. I tak młodsze rodzeństwo, wysyłane pod hotele dla cudzoziemców, zapewniało swoim starszym, dumnym siostrzyczkom poczucie indywidualnej elegancji.
To było o dążeniu do elegancji ludzi ubogich. A teraz, na zakończenie, coś z wielkiego świata.
Znana z elegancji wspaniała aktorka, a także polska arystokratka - Beata Tyszkiewicz, praktykuje piękny obyczaj podawania do stołu czystej wódki. Ale robi to niekonwencjonalnie. W specjalnym tubusie zamraża butelkę w bryle lodu. Zanim woda w tubusie ulegnie zamrożeniu, pani Beata wkłada w nią kwiaty i zioła. Rezultatem jej starań jest ustawiana na tacy prześliczna, barwna bryła lodowa, w której tkwi zamrożona i oczywiście pełna, butelka.
Na zdrowie!
Andrzej Symonowicz