Przed kilkunastu laty, przyjaciel mój - właściciel poważnej firmy wydawniczej postanowił unowocześnić swój zakład metodą komputeryzacji. Zakupiono najnowszy sprzęt. Zainstalowano niezwykle profesjonalną – jak na owe czasy – sieć. Pozostał problem zatrudnienia fachowca, który potrafiłby ogarnąć zarządzanie wydawnictwem, wykorzystując w pełni ową nowoczesność. Dyrektorem został młody człowiek, rekomendowany jako informatyczny geniusz. I takim zresztą okazał się w pracy, tyle że nie mając bladego pojęcia o kierowaniu wydawnictwem, jego informatyczna wiedza nie zdała się na nic. Toteż wkrótce zastąpił go zawodowy dziennikarz.
Ten rodzaj niezrozumienia kompetencji spotykamy we wszelkich dziedzinach życia, a już szczególnie w polityce, gdzie liczni wybrańcy-geniusze decydują o sprawach, o których nie mają pojęcia.
Wyobraźmy sobie, że do szewca przychodzi człowiek szukający zatrudnienia.
- A co pan potrafi? – pyta szewc.
- Ja, panie, genialnie młotkiem robię. A nawet kilkoma młotkami!
- No to pokaż pan tę robotę.
I oto facet wyciąga kilka młotków i zaczyna nimi żonglować. Robi to rzeczywiście genialnie, jak w najlepszym cyrku.
- No dobra – powiada szewc, ale buta umiesz pan zrobić?
- Jakiego tam, panie buta – patrz pan lepiej jak ja genialnie robię młotkami…!
No to tyle o polityce.
Swoją drogą perfekcyjne opanowanie pewnych nietypowych umiejętności może być w cenie. Opowiadał mi Maciej Szary – aktor teatru Powszechnego w Warszawie, o powodzeniu teatralnego spektaklu, jaki święcił tryumfy przed laty, miesiącami nie schodząc ze sceny. Tytułu przedstawienia nie pamiętam. Do jednej ze scen zaangażowano prawdziwego cyrkowego artystę, który pośród aktorów wykonywał niebezpieczny rzut nożem. Publiczność tłumnie odwiedzała teatr, a bilety wyprzedawano na kilka tygodni naprzód. Maciek twierdził, że to wyłącznie z powodu owej sceny, bowiem ludzie lubią jak ktoś potrafi coś naprawdę. Rzut nożem, to jest coś! Bo cóż taki aktor? Poudaje, pozgrywa się… no i co z tego?
W peerelowskich latach firma „Dromex” budowała drogi w dalekiej Libii. Pośród innych, anonimowych pracowników, dwudziestokilkuletni Roman usiłował poprawić swoją sytuację życiową, bowiem zarobki w Libii dawały mu taką szansę. Tu dodajmy, że Roman, zatrudniony jako prosty robotnik, prywatnie był entuzjastą i hobbystą względnie nowej dziedziny wiedzy, to jest informatyki i żaden ówczesny komputer nie był dla niego tajemnicą. Oczywiście teoretycznie, ponieważ nasz Roman do prawdziwego sprzętu nigdy nie miał dostępu. Jedynie dużo czytał.
I oto pewnego weekendowego dnia do polskiej firmy przybył przedstawiciel niemieckiego Kruppa, która to firma realizowała w Libii budowę wielkiego obiektu przemysłowego, po sąsiedzku z „Dromeksem”. Zakłady Kruppa, to była sama nowoczesność. Przede wszystkim system najnowszej generacji komputerów. Dromex natomiast wprost przeciwnie, ale tego Niemcy nie wiedzieli. Toteż ich przedstawiciel przyszedł w następującej sprawie. Oto coś wysiadło w informatycznym systemie, a niemiecki opiekun sieci, z racji weekendu, wyjechał z zakładu. Czy zatem polska firma byłaby uprzejma podesłać na ratunek Kruppowi swojego specjalistę? Zdumiał się stosowny kierownik zmiany w Dromeksie i zadumał, bo też firma nie zatrudniała informatyków. Na szczęście w porę przypomniał sobie o tym jakie hobby ma jeden z jego pracowników i dla ratowania honoru firmy wysłał go na pomoc Niemcom. Opowiadał mi Roman, że był niesłychanie szczęśliwy, iż oto ma okazję dotknąć prawdziwego sprzętu. No więc dotknął i … NAPRAWIŁ! Jak mi to potem określił – wiedział, gdzie stuknąć.
Pointa jak z amerykańskich bajek. Romanowi zaproponowano pracę u Kruppa. Wkrótce upłynął termin jego kontraktu z Dromeksem i mógł rozpocząć pracę u niemieckich sąsiadów. Za pensję niebotyczną w porównaniu z zarobkami dotychczasowymi.
Po latach Roman wrócił do Polski. Wybudował piękny dom nad jeziorem koło Żywca. Zamożny, żonaty i dzieciaty. Powszechnie szanowany członek miejscowej społeczności. Fachowiec!
Andrzej Symonowicz