Flirt

Coraz więcej wokół nas feministek. Słucham ich wypowiedzi, czytam, oglądam w telewizji. Rozumiem i szanuję walkę o prawa kobiet. Ogólnie rzecz biorąc jestem za, choć właściwie temat to dla mnie dość obcy. Tymczasem dowiedziałem się, że termin feministka jest używany także w odmianie męskiej, czyli że występują w przyrodzie także chłopy – feminiści. To chyba dobrze.

Przypominają mi się dwie piosenki – jedna śpiewana przez Alicję Majewską, druga przez Danutę Rinn. Gdyby zaśpiewały wspólnie - każda swój kawałek - to brzmiało by to bardzo feministycznie:

„ Bo męska rzecz być kobietą,

gdzie te chłopy? To już nie to!”

Każda słuszna idea zasługuje na szacunek, dopóki nie stanie się fanatyczną manią. Fanatyzm ośmiesza i dewaluuje, a idea uważana za słuszną staje się tematem prześmiewczych żartów. Sam kiedyś napisałem „feministyczny” tekścik parodiując piosenkę Edyty Górniak. Było to mniej więcej tak:

„ Być kobietą, być kobietą

a nie seksistowskim wieprzem.

Być kobietą, być kobietą

dla mężczyzny to najlepsze…” – i jakoś tam dalej.

Jak pisał niegdyś Jonasz Kofta – „wszystko się trzymie na dobrym rymie – poezjo jak ci na imię?”

Zatytułowałem dzisiejszy felieton „Flirt”. To dlatego, żeby przypomnieć to słowo - chyba już całkowicie zapomniane. Współcześnie używa się raczej terminu molestowanie i jest on dla mnie symbolem mordu dokonanego na beztroskiej i radosnej sferze europejskiej obyczajowości. Zachodni wzorzec sterylnych biur, gdzie koedukacji należy nie dostrzegać, a każdy międzypłciowy komplement uważany jest za napaść seksualną, toż to jakaś paranoja! Stary, poczciwy flirt, jaki pamiętam z czasów zamierzchłych, uważałem zawsze za element niezbędny do życia jak przyprawa do jedzenia. Objawy sympatii podkreślające przymioty osoby płci przeciwnej to tylko miła gra, która wcale nie musi kojarzyć się z uwodzeniem.

A propos gry. Ciekaw jestem, czy moi czytelnicy przypominają sobie rodzaj zabawy, pod nazwą „flirt towarzyski”? Były do niej niezbędne karty z tekstami żartobliwych i w miarę dowcipnych (jak na owe czasy) propozycji erotycznych. Karty te (do kupienia w kioskach) panie i panowie wręczali sobie na zmianę, prowadząc w ten sposób żartobliwie dwuznaczny dialog. I komu to przeszkadzało?

Owa „sterylna” przesada ma oczywiście swoje korzenie w niejednokrotnie już przeze mnie wykpiwanej politycznej, czy też obyczajowej poprawności. Ta sama współczesna poprawność każe nie zauważać odrębności rasowych, lub innych, a także dbać o stosowne nazewnictwo. W USA przestrzega się, aby w filmach czarni aktorzy występowali w stosownych proporcjach do ich białych kolegów, a u nas mówi się o parytecie kobiet. Trochę mi to przypomina naukę przedmiotu, jaki obowiązywał w moich latach na wyższych uczelniach. Była to ekonomia polityczna. Przekonywano nas o wyższości ekonomiki socjalistycznej nad kapitalistyczną. Ta pierwsza opierała się na planowanej gospodarce. Ta druga na naturalnych prawach ekonomicznych. Ta pierwsza – wymyślona przez tęgie głowy powinna górować nad tą instynktowną, opartą na „zwierzęcych” odruchach. No i co? Lata praktyki udowodniły, że ekonomicznie tylko kapitalizm jest coś wart. Czyli górą rozwijające się przez wieki naturalne prawa ekonomiczne.

Wracając do tematu – jestem za prawami natury. Precz z molestowaniem, niech żyje flirt! A co do reszty? Jeszcze raz przywołam Jonasza Koftę, który niegdyś śpiewał: „to nie jest moja paranoja…”

Andrzej Symonowicz