... deszczowy i duchowy. W czasach swojej wielkiej aktywności „Kręcioły” przemierzały drogi i bezdroża, odwiedzając różne znane i nieznane zakątki.
Jazda rowerem, do często odległych miejsc, stawała się pasją i czymś w rodzaju magnetyzmu. Znane: kusiły, nęciły... sprawiały, że właśnie tam chcieliśmy dotrzeć rowerami. Nieznane: wyzwalały potoki siły, uskrzydlały... Zasada była jedna i niezmienna - w grupie siła. Gdy teraz przeglądam założoną w lipcu 2000 r. „Książeczkę Wycieczek Kolarskich”, mam fantastyczny rejestr przemierzonych kilometrów i odwiedzonych miejsc. Przeglądając tę specyficzną dokumentację z łatwością odtwarzam towarzyszące tamtym wyprawom doznania, podziwiam kolekcję unikatowych pieczątek, wspominam.
W dniu 30 sierpnia 2003 r. w rubryce „trasa” odnajduję taki wpis: Klewki – Szczęsne-Bartąg-Tomaszkowo-Sząbruk-Gietrzwałd-Tomaszkowo-Klewki-Pasym-Grom-Jęcznik-Szczytno. W rubryce „kilometry” widnieje magiczne 104 km, a odcisk pieczęci z napisem: Sanktuarium Maryjne w Gietrzwałdzie dopełnia całości i sprawia, że czuję się wielka i dumna. Doskonale pamiętam, że na wspomnianą wyprawę „kręciołowy” peleton podzielony został na dwie grupy. Pierwsza na jednośladach o 9.00 wyruszyła z placu Juranda, druga o 10.30 wsiadła z rowerami do pociągu, ponieważ wspólną wyprawę rozpoczynaliśmy w Klewkach. W pociągu było ciepło i przyjemnie, ale to, co działo się za oknem trochę niepokoiło – siąpił deszczyk. Miałam ciuchy na zmianę, ale perspektywa pokonania trasy w deszczu nie nastrajała optymistycznie. Z Klewek do Gietrzwałdu tylko 32 km, lecz kapryśna pogoda miała inny plan. Gdy wysiadaliśmy z pociągu deszczyk rosił niczym księżowskie kropidło. Odczytałam to jako dobry znak, jako takie kapłańskie błogosławieństwo. Jednak niebiańskie kropidło z każdym kilometrem nasilało się i było dodatkowo hamowane wiejącym prosto w twarz wiatrem. Smagana mokrymi biczami rozpoczęłam walkę nie tylko z aurą, ale i pokusą, by zawrócić.
Gdy licznik pokazał 23 km stał się cud – deszcz przestał padać. Była to okazja na krótki odpoczynek i wymianę ubrań na suche. Niestety walka z wiatrem towarzyszyła nam już do samego Gietrzwałdu. Trud został nagrodzony i dotarliśmy do słynnego miejsca objawień Matki Boskiej. To właśnie tu w 1877 roku Justynie Szafrańskiej i Basi Samulowskiej objawiła się Matka Boska. Prosiła o odmawianie różańca i wystawienie kapliczki z Jej wizerunkiem. Wieść o objawieniach rozeszła się po całym świecie i do tego cudownego miejsca przybywają pielgrzymki do dziś. Nic więc dziwnego, że i ja postanowiłam odwiedzić Sanktuarium i tam się pomodlić. Po wypełnieniu programu pielgrzymki nadchodzi czas powrotu. Niestety znów zaczyna padać. Na szczęście wiatr wieje w plecy i wspiera. Docieramy do Klewek i podejmuję decyzję, że nie wracam pociągiem, ale dam radę dojechać do Szczytna. Wówczas staje się cud, deszcz przestaje padać, a niebo rozjaśnia słońce. W jednej chwili kreszowy dres osuszają słoneczne promienie. Jedzie mi się lekko, przemierzane kilometry to czas przemyśleń i duchowych rozważań. Tuż przed Szczytnem mam wielki problem - nie mogę jechać, coś blokuje tylne koło, jadący za mną Zdzisław Halamus oznajmia: „ale masz pecha, złapałaś gumę!”. Schodzę z roweru i faktycznie stwierdzam awarię, ale z radością oznajmiam: „- Jakiego pecha, ja mam szczęście, przecież do domu rower doprowadzę”. Doprowadziłam, a w domu jeszcze raz głowę w pokorze skłoniłam. Pamiętam każdą chwilę z tamtej deszczowo-duchowej wyprawy i dziękuję opatrzności za wspaniałe dary, za lekcję pokory i wiary.
Grażyna Saj-Klocek