Każdy z nas ma „małe tęsknoty, ciche marzenia”, o których śpiewa w kultowej piosence Krystyna Prońko.

Godzinami z książkami - W cieniu Babiej Góry
Krzyż upamiętniający katastrofę samolotu w Paśmie Babiogórskim w 1969 r.

Zjawiają się one „nie wiadomo skąd”, wywołując „nagłe i szybkie serca łomoty”. W moim przypadku sprawiły, że zatęskniłam za górskimi wyprawami. Wędrówka po górach od wielu lat wpisana jest w mój aktywny życiorys. Zdobywanie szczytów to pasja niezwykła, jednak możliwa tylko właśnie w górach. Gdy moja przyjaciółka pochwaliła się, że jest blisko Zawoi i planuje zdobycie Babiej Góry, moje tęsknoty za wędrówką po górach ożyły. Niestety w tym roku nie zostały i raczej nie zostaną zrealizowane, więc na pocieszenie postanowiłam powspominać oglądając zdjęcia. Mam ich całą plejadę, a lista zdobytych szczytów jest długa. Każda wyprawa to pasmo niezwykłych przygód.

Pomyślałam sobie, że warto te wrażenia i wspomnienia wzmocnić odpowiednią lekturą. Wybór padł na powieść noszącą tytuł „W cieniu Babiej Góry” autorstwa Ireny Matysy. Babią Górę – królową Beskidów zdobyłam w maju 2017 r. Wówczas okazała się dla mnie łaskawa, nie broniła swojej grani. Moją bazą wypadową była Zawoja, więc gdy autorka umieściła swoją powieść w tej, znanej mi przecież, miejscowości od razu poczułam klimat. Polubiłam też główną bohaterkę Baśkę Zajdę - policjantkę, która z Krakowa zostaje przeniesiona na prowincję. Wraca w rodzinne strony, a wszyscy spekulują, że zesłanie to kara za przewinienia, jakie pewnie popełniła pracując w policji wojewódzkiej. Ziarnko prawdy w plotkach zapewne jest, ponieważ policjantkę ścigają demony przeszłości. Najlepsza przyjaciółka Iza wkrótce wychodzi za mąż. Planując panieńską wyprawę pod hasłem „Baby na Babią” ma nadzieję, że w gronie innych, młodych kobiet dobrze się zabawią, a demony ścigające Baśkę znikną. Co się wydarzy na Babiej Górze i czym skończy się zabawa kobiet? Na te pytania odpowiedzi należy szukać w niezwykle ciekawym kryminale. Zdradzę też, że książka „W cieniu Babiej Góry” to debiut literacki Ireny Małysy. Książka od razu zyskała miano bestselleru.

W powieści występują dwie płaszczyzny czasowe, a autorka wyznaje, że zagadkowa katastrofa lotnicza właśnie pod Babią Górą, która miała miejsce 2 kwietnia 1969 r. stała się kanwą do stworzenia fikcyjnej opowieści. Lekkie pióro w efekcie sprawiło, że Irena Małysa stworzyła ciekawą, trzymającą w napięciu lekturę. Sprawiła też, że odrobiłam pracę domową i poczytałam o katastrofie samolotu PLL LOT 165 lecącego z Warszawy do Krakowa. Samolot z niewyjaśnionych przyczyn rozbił się na północnym stoku Policy w Paśmie Babiogórskim, gmina Zawoja. Wówczas zginęły pięćdziesiąt trzy osoby, sześć z nich to załoga samolotu, a czterdzieści siedem to pasażerowie. Autorka umiejętnie buduje napięcie i sprawia, że halny „wywiewa z gór echo tajemnic, które miały tam pozostać na zawsze”.

Irena Małysa z wykształcenia jest pedagogiem socjalnym, pracowała w hospicjum domowym dla dzieci. Kocha folklor i zwierzęta, prowadzi tymczasowe schronisko dla bezdomnych psów. Nic więc dziwnego, że na kartach książki „W cieniu Babiej Góry” pisze: „Nie bój się zwierząt – największe bestie spotkasz wśród ludzi”. W swoich książkach, bo po debiucie powstały kolejne, często wykorzystuje motywy ludowe i folklor. W wywiadzie dla „Kryminału na talerzu” wyznaje, że lubi prace badawcze i poszukiwania: Research zawsze trwa długo i nigdy się tak naprawdę nie kończy. Ale to właśnie kręci mnie w pisaniu książek. Takie historie pragnę tworzyć. Uwielbiam stare opowieści, kocham wracać do przeszłości. Przy tym jestem niezwykle pragmatyczna. Z każdą powieścią jestem mądrzejsza o jakąś wiedzę, którą w dodatku mogę przekazać czytelnikom. Pierwsza powieść Ireny Małysy zyskała liczne grono czytelników, skłaniając autorkę do kontynuacji. Ciekawa jestem jakie kolejne zagadki odkryje policjantka Baśka Zajda na kartach kryminałów: „Demony Babiej Góry” oraz „Daleko od Babiej Góry”.

Zdobywając Babią Górę w 2017 r., nie miałam pojęcia o katastrofie wspomnianego samolotu, teraz nadrabiam zaległości. Moja korespondencyjna koleżanka Elżbieta z Bielawy, gdy podzieliłam się z nią uwagami na temat książki i pozyskanej wiedzy na temat katastrofy lotniczej z 1969 r. przysłała mi wykonaną przez siebie fotkę upamiętniającego ten fakt krzyża. Napisała też, że nie trzeba jechać ani w Himalaje, ani w Alpy, by stracić życie. Ponieważ do opowieści o katastrofie samolotu dodała historię młodzieży, którą podczas wyprawy na Babią Górę zastała noc i mroźna śnieżyca. Góry są piękne, ale i niebezpieczne. Książki Ireny Małysy mają niesamowity klimat i wciągającą fabułę. Wprawdzie tęsknię za górskimi wyprawami, ale tymczasem czas spędzam z książkami.

Grażyna Saj-Klocek