...u Olojarzy stała się miejscem, gdzie po szusowaniu na Małym Cichym zażywałam relaksu. Wystrój podhalańskiej karczmy przeniósł mnie w przeszłość. Stare narty, walizki, góralskie akcesoria - jednym słowem klimaty, o których piszę i które przywołuję. Wprawdzie dotyczące innego rejonu Polski, ale związane z przeszłością.
Wchodząc tam cofałam się w czasie i czy chciałam czy też nie, snułam wspomnienia. Nie ukrywam, że po narciarskim wyczynie apetyt się wyostrzał i wizje kulinarne dominowały. Przywoływałam różne historyjki o gotowaniu czerpane z książek kucharskich oraz wycinane z gazet i wklejane do zeszytu.
Przypomniałam też sobie swój kulinarny popis, który zakończył się malowaniem kuchni. Otóż urzędowałam w niej, a garnki podskakiwały na palnikach. W jednym bulgotała zupa, w drugim rozgrzany olej do smażenia pampuchów, w kolejnych coś smakowitego. Praca paliła się w rękach, ale nagle okazało się, że zupa się wygotowała, więc chwyciłam czajnik, by dolać wody. Traf chciał, że się pomyliłam i wlałam wodę do garnka z drożdżowymi plackami. I stało się... W garnku zabulgotało, zakipiało i kolejno placuszki z wielkim sykiem poszybowały w górę, po czym przykleiły się do sufitu. Miałam dużo szczęścia, że rozgrzane ciasto nie trafiło w moją twarz. Nigdy potem nie wykonywałam kilku prac jednocześnie, ale sufit trzeba było malować.
Za każdym razem, gdy snuję opowieści wspomnieniowej treści, dzieje się magia. Tym razem w moje ręce trafił unikatowy egzemplarz książki z 1928 r. „Mała gosposia”, którą napisała Franciszka Gensówna. Więc z przyjemnością zacytuję przepis na sos grzybowy: Ugotować na miękko kilka grzybów w pół litra wody, z cebulą i solą, po ugotowaniu grzyby posiekać, albo przepuścić przez maszynkę, włożyć napowrót w sos i zaprawić gęstą śmietaną z dodatkiem trochy mąki. A że działa się kulinarna magia w prezencie otrzymałam jedną z ulotek wydawanych swego czasu przez Gminną Spółdzielnię Samopomoc Chłopską. Tu zacytuję ówczesne hasło zamieszczone na ulotce: W gospodzie czy w domu spożywajcie więcej warzyw i owoców, które są źródłem niezbędnych dla Waszego zdrowia witamin.
Ta spółdzielnia, która przez lata królowała w środowisku nie tylko wiejskim, ale do dziś znana jest w moim rodzinnym Szczytnie, pozostaje nadal rozpoznawalna i bliska moim wspomnieniom. Był czas, że różne przedmioty opatrywane były inicjałami. Podpisywało się wszystko, by nie pomylić i nie utracić. Pewnego dnia w prezencie dostałam sztućce, na których wygrawerowane były moje inicjały. Oczywiście wiedziałam, że to taki fantastyczny zbieg okoliczności, ale prezent mnie rozbawił. Gdy moje „Społem” prowadziło wypożyczalnię naczyń, to osoby korzystające z naszej usługi potrafiły zwrócić wypożyczone akcesoria co do sztuki, ale bywało tak, że stanowiły one różnorodną plejadę i emblemat GS dominował. Niedawno robiłam remanent w pracowniczych szafkach i odkryłam, że nadal takie akcesoria kulinarne posiadam. Jaki ten świat ciekawy - pojechałam w góry, bo wrócić na Mazury z kulinarnymi wspomnieniami i geesowskimi akcesoriami. Pamiętam Kluby Rolnika i wiejskie gospody, gdzie w czasie odpustu każdy gospodarz znikał.
Grażyna Saj-Klocek