Kierowca autobusu należącego do szczycieńskiego Bus-Komu domagał się pieniędzy w zamian za oddanie dokumentów. Tak twierdzi pasażer, który je pozostawił. Kierowca i prezes firmy zaprzeczają, ale ten ostatni zapowiada, że przeprosi studenta.

Historia pewnej zguby

DOKUMENTY W AUTOBUSIE

Michał Bednarczyk jest studentem IV roku Politechniki Warszawskiej, mieszkającym na stałe w Makowie Mazowieckim. W piątek 23 marca jechał do rodzinnej miejscowości z Warszawy. Wieczorem, ok. godziny 20.00 wysiadł w Makowie. Nazajutrz rano zorientował się, że nie ma dokumentów - dowodu osobistego, prawa jazdy, legitymacji studenckiej oraz karty do bankomatu. Student przypomniał sobie, że po raz ostatni widział je, okazując legitymację kierowcy autobusu, a potem, podczas chowania reszty, położył przy kasie. Michał Bednarczyk zadzwonił więc do informacji Bus-Komu. Stamtąd otrzymał numer telefonu do kierowcy. Ten potwierdził, że zguba faktycznie była w pojeździe. Obaj panowie umówili się na spotkanie w sobotę 24 marca wieczorem w Makowie. Wtedy akurat kierowca miał kurs z Warszawy.

- Podczas wcześniejszej rozmowy telefonicznej jasno mi powiedział, żebym przygotował wykupne, tak też zrobiłem - relacjonuje student. - Kupiłem alkohol z wyższej półki i bombonierkę. Pomyślałem, że pieniędzy dawać nie wypada - tak zostałem wychowany.

PRZYSŁUGA ZA GOTÓWKĘ

Kierowca stawił się w umówionym miejscu, student wsiadł do autobusu i chciał wręczyć podarunek znalazcy dokumentów.

- Kiedy zobaczył, że otwieram plecak i wyciągam reklamówkę, powiedział, że to go nie interesuje, interesują go tylko pieniądze. Byłem bardzo zdziwiony, podobnie jak ludzie siedzący w autobusie - opisuje mieszkaniec Makowa. - Odparłem, że nie mam pieniędzy. Kierowca wiedział, że moja karta jest w jego posiadaniu i spytał mnie, gdzie mieści się mój bank.

Według relacji studenta, pracownik Bus-Komu oświadczył, że poczeka, aż właściciel zguby pobierze gotówkę z bankomatu. Oddał przy tym tylko kartę, resztę dokumentów zostawiając. Michał Bednarczyk relacjonuje, że wypłacił z bankomatu 50 złotych. Wrócił po kilku minutach i wręczył pieniądze kierowcy, otrzymując w zamian dokumenty.

- Zdaję sobie sprawę, że znalazcy mienia przysługuje 10% jego wartości, ale jest też coś takiego jak przyzwoitość, szacunek, skromność oraz profesjonalizm - mówi mieszkaniec Makowa.

WERSJA KIEROWCY

Kierowca Bus-Komu potwierdza, że student zostawił dokumenty w jego autobusie i że umówił się z nim na ich odbiór. Dalszy bieg wydarzeń przedstawia już jednak inaczej.

- Przyniósł mi w reklamówce litr ruskiej wódki i dwa piwa. Ponieważ nie piję alkoholu powiedziałem, że nie interesuje mnie taki podarunek - opowiada kierowca.

Kategorycznie zaprzecza, by w zamian za oddanie zguby domagał się pieniędzy.

- Powiedziałem mu - bierz dokumenty i idź. Wtedy on poprosił mnie, żebym chwilę zaczekał. Sam wziął dokumenty i poszedł. Kiedy miałem już odjeżdżać, przybiegł i rzucił mi 50 złotych - mówi kierowca.

NIEJASNA SPRAWA

Mężczyzna czuje się skrzywdzony postawą mieszkańca Makowa.

- To mój błąd, że zrobiłem dobry uczynek chłopakowi, żeby nie musiał przyjeżdżać po dokumenty do Szczytna. Nie rozumiem, jak za zrobienie komuś przysługi można zostać oczernionym - żali się kierowca.

Dodaje, że złożył już w tej sprawie obszerne wyjaśnienia u swoich przełożonych. Prezesowi Bus-Komu wydają się one przekonujące, broni swego podwładnego.

- Znam jego wersję zdarzeń i nie mam powodów, by mu nie wierzyć - mówi Wacław Pieniuk.

Jednocześnie deklaruje, że mieszkaniec Makowa otrzyma list z przeprosinami. Dlaczego, skoro według prezesa sprawa nie jest wcale jasna?

- Zrobimy to dla dobra firmy, choć nie jesteśmy przekonani do racji tego pana - odpowiada Wacław Pieniuk.

Ewa Kułakowska

2007.04.04