O wielkiej miłości do ojczyzny, o panujących tam zwyczajach oraz o stresach związanych z podróżą i pobytem w rodzinnym kraju opowiadał podczas multimedialnej prezentacji pochodzący z Indonezji - Ojciec Werbista Franciszek Laka.
Poprzez ukazanie piękna i prostoty swoich stron wszystkich, którzy w dniu 7.12.2016 r. zawitali do Nadleśnictwa Spychowo przeniósł do Indonezji, wprost na wyspę Lembata. Sprawiły to prezentowane zdjęcia oraz barwne opowieści radosnego rekolekcjonisty. Lecieliśmy więc z nim 17 godzin samolotem, potem podróżowaliśmy statkiem, wreszcie wsiedliśmy do „wesołego autobusu”. Dowiedzieliśmy się, że w kraju z którego pochodzi wszystko odbywa się wolno i rządzi swoim rytmem. Gdy wsiada się do autobusu i pyta, o której wyjazd, to kierowca natychmiast podaje konkretną godzinę, ale oznacz to, że: ruszy za 3 godziny, albo... dopiero następnego dnia. Pasażerom to nie przeszkadza, cierpliwie czekają, a określenie „wesoły” oznacza, iż w jego wnętrzu są nie tylko ludzie, ale też zwierzęta i niezliczona ilość pakunków. A o tym co się dzieje na dachu... lepiej nie wspominać. Jest to jedyny pojazd i gdy, bohater naszego wieczoru, wsiada do niego czuje się szczęśliwy, ale bardzo zestresowany, bo chciałby jak najszybciej dotrzeć, po tylu godzinach podróży, do domu. Czeka wraz z innymi, modli się i jak przyznał, czasem modli się też o to, by kierowca nie miał po drodze rodziny. Wówczas podróż zostaje wydłużona, gdyż zatrzymuje się, je obiad, bawi z dziećmi, rozmawia z żoną i nie interesuje pasażerami, a oni nie mogą sie oddalić – cierpliwie czekają. Nic więc dziwnego, że o. Franciszek przeżywa stres, od 17-tu lat mieszka i głosi słowo Boże w Polsce i doskonale wie, że u nas autobusy kursują zgodnie z rozkładem jazdy i zanim się wyjedzie trzeba kupić bilet. W Jego kraju płaci się kierowcy dopiero po dotarciu do celu. Kolejny stres przeżywa, gdy ma odprawiać dla swoich rodaków mszę. Wyznacza konkretną godzinę, czeka, ale oni nie spieszą się i zjawiają się wtedy, kiedy im pasuje. Ale... tu ważna informacja – taka msza trwa co najmniej trzy godziny, a po zakończeni mszy nikt nie ucieka tak, jak to ma miejsce w naszych kościołach do domów, ludzie stoją wiele godzin i rozmawiają przed kościołem z dawno nie widzianymi znajomymi i krewnymi. Tam w ogóle panuje zwyczaj zatrzymania się i rozmowy ze znajomymi, my np. gdy idziemy do pracy znajomym sie kłaniamy i tyle, tam gdy rolnik idzie na pole to kogo spotka, z tym rozmawia, a gdy przyjdzie na pole, to może coś zrobi, a jak nie zrobi, to jutro wróci. Takie podejście do życia u nas niedopuszczalne – tam oczywiste i normalne. Wielką niespodzianką dla wszystkich był film z nagranymi pozdrowieniami od indonezyjskich dzieci i wykonana przez nich po polsku piosenka „Taki mały, taki duży może świętym być”. Wprawdzie zdawaliśmy sobie sprawę, iż dzieci tego nie mogą słyszeć, to z całego serca biliśmy im brawo i wiemy, iż ojciec Franciszek o naszych owacjach im opowie, a może nawet pokaże film, gdyż widziałam kamerzystę-amatora pracowicie nagrywającego opowieści i nasze zachowania. Spotkanie zakończyło się koncertem. Najpierw specjalnie dla nas śpiewał o. Franciszek Laka, a potem po indonezyjsku i my – oczywiście mieliśmy wspaniałego nauczyciela z gitarą i ściągawkę na ekranie. Pełen radosnych i zabawnych opowieści wieczór ukazał niezwykłość tego małego wzrostem, ale jakże WIELKIEGO duchem człowieka, który z taką tkliwością mówił o rodzicach, o siostrach, o swoich braciach, o rodakach, o Bogu... I choć w Polsce czuje się wspaniale, to swoją Indonezję miłuje i mimo stresu, tam podróżuje.
Grażyna Saj-Klocek