Spadł pierwszy śnieg i utrudnienia z tym związane zostały przezwyciężone, czyli „pierwsze koty za płoty” - zgodnie ze starym porzekadłem - za nami.
Przyroda trochę ucierpiała, jadąc w stronę Wawroch na poboczach dostrzegamy wiele odłamanych konarów. Jednak posypane bielą, niczym cukrem pudrem, pola i łąki prezentują się bajkowo, a sarny i koziołki stanowią specyficzną ozdobę krajobrazu. Gdy pojazdy są w ruchu - zwierzęta nic sobie z tego nie robią, ale gdy tylko staną – w popłochu uciekają. Więc po raz kolejny moje marzenie o utrwaleniu na fotce majestatu leśnych mieszkańców nie zostaje spełnione. Nic więc dziwnego, że gdy docieramy do pierwszego etapu podróży, biegnę ile sił w nogach, by pstryknąć fotkę siedzącemu na płocie kotu. Takie zdjęcie byłoby doskonałą ilustracją tego felietonu. Nie przewidziałam jednak, iż gęsi wypłoszą kota. Nie spodziewałam się ich tam „ a niech to gęś kopnie” stwierdziłam fotografując rozgęgane ptactwo. Kolejne miejsce, do którego jedziemy, to Janowo i akwen wodny nazywany Młyńskim Stawem. Znów kot przychodzi mi na myśl i przysłowie o kocie młynarza. Pstrykam kilka fotek z widokiem na Młyński Staw i ruszmy dalej. Kolejny przystanek robimy w Piecach, a ja od razu przywołuję treść sensacyjno-obyczajowej powieści Jerzego Niemczuka: „Bat na koty” wszak wybitny pisarz mieszka właśnie na Piecach. Mamy niebywałe szczęście i na spacerze spotykamy pisarza wraz z żoną. Pani Ewa pstryka nam fotkę, a ja rozpowszechniam plotkę, że powieściopisarz Jerzy Niemczuk tworzy kolejną sensacyjną lekturę. Z utęsknieniem, ale cierpliwie na najnowsze arcydzieło mistrza pióra czekamy i „kota mu nie poganiamy”.
Grażyna Saj-Klocek