Nie pomogły prośby ani groźby, stosy listów i wezwań wysyłanych przez kierownictwo Zakładu Gospodarki Komunalnej, więc dyrektor Leszek Mierzejewski podjął radykalne kroki. Właśnie skierował do sądu ponad dwadzieścia spraw o eksmisje i odzyskanie finansowych zaległości.
Wezwania bez odpowiedzi
Do niedawna Zakład Gospodarki Komunalnej w Szczytnie mógł się pochwalić niezłą ściągalnością długów. Od czasu jego powstania 1 stycznia 2004 r. zaległości udało się zredukować o 1/3 i dziś wynoszą one ponad 270 tys. zł.
- Wszystko to za sprawą rozmów, jakie przeprowadzałem z całymi rodzinami, które były winne zakładowi pieniądze - mówi dyrektor ZGK Leszek Mierzejewski.
Uczestniczyli w nich wszyscy dorośli lokatorzy, bo, zgodnie z obowiązującym prawem, za długi odpowiada nie tylko główny najemca, ale także pozostałe osoby zameldowane w mieszkaniu. Podczas spotkania z dyrektorem spisywano ugody, pozwalające spłacić należności w dogodnych ratach. Metoda ta okazywała się skuteczna i przynosiła całkiem dobre skutki, ale do czasu. Ostatnio na wezwania zakładu odpowiada coraz mniej osób.
- Pod koniec stycznia miało się u nas stawić osiem rodzin, a przyszły tylko trzy. Coraz więcej lokatorów zwyczajnie lekceważy nasze pisma wzywające na rozmowy. Niektórzy z nich myślą, że jeśli nie odbiorą zawiadomienia z poczty, to wszystko ujdzie im na sucho - mówi dyrektor Mierzejewski. Tymczasem uchylanie się od odbioru wezwania nie zwalnia nikogo od odpowiedzialności sądowej. Poza tym dłużnikom stale narastają odsetki od niezapłaconych sum.
Nawyki z PRL-u
Dyrektora ZGK najbardziej irytuje fakt, że wśród unikających zapłaty za czynsz całkiem pokaźną liczbę stanowią ludzie nieźle sytuowani, mający pracę i dobre zarobki.
- Przyjeżdżają do mnie drogimi samochodami i niemal na klęczkach proszą o spisanie ugody. Kiedy już do tego dochodzi, nie płacą nawet złotówki - nie kryje oburzenia Leszek Mierzejewski. To właśnie ich w pierwszej kolejności czekają sprawy o eksmisje. Jako przykład dyrektor podaje lokatorów jednego z mieszkań przy ulicy Sikorskiego. Główny najemca zameldował tam swojego dorosłego syna wraz z rodziną. Ten, chociaż ma stałe zatrudnienie i zarobek, notorycznie nie płaci czynszu.
- Do takich ludzi po prostu nie można mieć serca - twierdzi szef ZGK. - Nie przychodzą na wezwania, a kiedy do nich dzwonię, zwyczajnie odkładają słuchawkę - dodaje. Ich postępowanie dyrektor Mierzejewski tłumaczy nawykami nabytymi w minionym systemie. W PRL-u panowało bowiem powszechne przekonanie, że po jakimś czasie państwo dług umorzy. Nikt nie brał serio możliwości eksmisji, bo przecież mieszkania wszystkim się należały.
- To już przeszłość. Ludzie muszą zrozumieć, że ich zaległości finansowe nie rozpłyną się w powietrzu - mówi Leszek Mierzejewski.
Eksmisja do baraku
Miasto musi zapewnić eksmitowanym inny dach nad głową. Na wiosnę planowany jest remont baraku przy ulicy Kajki. Dzięki modernizacji obiektu powstaną w nim 3-4 mieszkania, do których trafią osoby usunięte z dotychczas zajmowanych lokali. Dyrektor ZGK nie ukrywa, że warunki w baraku, nawet po remoncie, dalekie będą od luksusów.
- To mieszkania o najgorszym standardzie. Nie ma w nich centralnego ogrzewania, jest za to wspólny korytarz i ubikacja - mówi. Jego cierpliwość do dłużników najwyraźniej się wyczerpała.
- Nie mogę przecież w nieskończoność płacić za kogoś, bo pójdę z torbami.
Nie podoba mu się również to, że, zgodnie z obowiązującym prawem, gmina miejska musi zabezpieczać lokale znajdujące się w zasobach ZGK osobom eksmitowanym przez spółdzielnie mieszkaniowe. Przez to przybywa mu dłużników, choć, jak zaznacza, w ostatnim czasie SM "Odrodzenie" nie przysyła zakładowi kłopotliwych lokatorów.
Kłopoty z lokalami zastępczymi
Procedura eksmisyjna jest długotrwała i obwarowana licznymi warunkami. Nie można jej przeprowadzać zimą ani wtedy, gdy w rodzinie są małe dzieci lub osoby przewlekle chore. Na falę zapowiadanych eksmisji najwyraźniej nie jest przygotowane miasto.
- Jeśli nie ma lokali zastępczych, to do eksmisji nie dochodzi - tłumaczy wiceburmistrz Danuta Górska. - Mieszkań o niskim standardzie mamy w naszych zasobach sporo, ale problem w tym, że są one pozajmowane - dodaje. Nie martwi to dyrektora Mierzejewskiego. Jego zdaniem, groźba eksmisji powinna skutecznie przemówić do wyobraźni tym, którzy mają pieniądze, a nie płacą.
(łuk)
2005.02.09