„Co wy mi przywieźliście” - słowami pełnymi trwogi przywitała rodziców 1,5-rocznego Szymona Bakalarskiego doktor ze Szpitala Wojewódzkiego w Olsztynie. Znajdujące się w bardzo ciężkim stanie dziecko, u którego lekarze w Szczytnie rozpoznali zwykły wirus, miało rozlany wyrostek robaczkowy.
TO TYLKO WIRUS
- To, co nasza rodzina przeżyła w ostatnich dniach, to był prawdziwy koszmar, którego nie życzę nawet największemu wrogowi - mówi Barbara Rybka, babcia osiemnastomiesięcznego Szymonka.
Dziecko poczuło się źle wieczorem w niedzielę 8 czerwca. Następnego dnia rano jego mama udała się z nim do przychodni „Elmed”. Lekarz pediatra Iwona K. nie stwierdziła jednak niczego niepokojącego, odnotowując tylko, że dziecko miało w nocy wymioty, biegunkę i towarzyszący temu wzrost temperatury.
- Powiedziała, że jest to zwykły wirus i temperatura będzie utrzymywać się przez cztery dni - mówi babcia Szymonka.
Kiedy następnego dnia rano stan dziecka się nie poprawił, a temperatura podniosła się do 39,9 stopni, rodzice z babcią postanowili zawieźć je do szpitala w Szczytnie. Ich nadzieje, że zostanie tam przyjęte, szybko się rozwiały. Specjalista pediatra Sławomir S. stwierdził, że nie ma do tego żadnych podstaw. „Gorączka, nieżytowe gardło, reszta bez zmian” - napisał w sporządzonej notatce. „Trzeba zbijać temperaturę i czekać” - poradził babci dziecka, która alarmowała go, że chłopiec cały czas „trzęsie się jak galareta” i silnie gorączkuje.
Tego samego dnia, we wtorek 10 czerwca, po południu coraz bardziej zaniepokojeni stanem dziecka rodzice i babcia ponownie jadą z nim do doktor K. I ponownie słyszą od niej, że niczego niepokojącego w stanie zdrowia Szymonka nie dostrzega.
- Wyznaczyła termin kolejnej wizyty na piątek - mówi Barbara Rybka. - Na nasze protesty, że przecież ma wysoką gorączkę, a jej zbijanie jest krótkotrwałe, poleciła tylko podwoić dawkę ibumu.
W środę stan dziecka nie ulega poprawie. Gorączka ustępuje tylko na chwilę, po zażyciu lekarstwa, i ponownie wzrasta.
ROZPOZNANIE: ROZLANY WYROSTEK
- W czwartek rano z przerażeniem zauważyłam, że Szymonek wije się z bólu, tak że nie można go nawet wziąć na ręce i zaczyna zmieniać mu się cera - relacjonuje pani Barbara. - W takiej sytuacji nie trzeba być lekarzem, aby stwierdzić, że dzieje się coś bardzo złego. Natychmiast udaliśmy się do pani doktor. Zrozpaczona mówię jej, że dziecko nie dość, że niczego nie chce jeść, to także przestało już pić. Pani doktor zbadała brzuszek i napisała, że jest on „nie do oceny”. Zasugerowałam, żeby może zleciła jakieś badania i ku mojej uldze wyraziła na to zgodę. Mieliśmy zbadać OB i mocz. Wynik OB ponad siedmiokrotnie przekraczał dopuszczalną normę. Lekarka wreszcie zorientowała się, że dzieje się coś złego. Natychmiast poleciła zawieźć dziecko do szpitala dziecięcego w Olsztynie. Tam po przeprowadzeniu wstępnych badań pani doktor stwierdziła u Szymonka zapalenie otrzewnej i … rozlany wyrostek robaczkowy! Tuż po operacji podeszła do nas i powiedziała z wyrzutem: „Co mi przywieźliście? Czy wy w ogóle chodziliście do lekarzy?” Okazało się, że dziecko miało pozlepiane jelita od rozlanych odchodów. To, czy się udrożnią, miało się zadecydować za kilka dni. Stan chłopca określiła jako bardzo ciężki, dziwiąc się mocno, jak można było nie rozpoznać choroby.
ŻEBY INNI NIE MUSIELI TEGO DOŚWIADCZYĆ
Przez kilka kolejnych dni wszyscy w wielki napięciu oczekiwali na poprawę stanu Szymonka. Na szczęście jego jelita ponownie stały się drożne. We wtorek 24 czerwca, ku radości rodziców i najbliższych, opuścił szpital. Dobry nastrój mącą jednak wspomnienia z minionych dwóch tygodni, które pani Barbara określa jednym słowem - koszmar.
- Tego, co przeżyłam, nie da się opowiedzieć - mówi ze łzami w oczach. Postanowiła, że zrobi wszystko, żeby nigdy więcej żadna matka, ojciec i rodzina nie musieli przechodzić tego, co stało się jej udziałem.
O sprawie poinformowała prokuraturę. Była też ze skargą na doktora S. u p.o. dyrektora szpitala w Szczytnie Marka Michniewicza.
- Obiecał, że przeprowadzi własne dochodzenie, żeby wyjaśnić, dlaczego lekarz nie przyjął Szymonka do szpitala - mówi pani Barbara. Dodaje jeszcze, że dyrektor był zdziwiony, że lekarz nie rozpoznał choroby.
Z przebiegiem zdarzeń zapoznała też kierownika Elmedu Krzysztofa Bączka, oczekując od niego wyciągnięcia konsekwencji wobec jego podwładnej doktor K.
- Jeżeli oddaję chore dziecko w ręce lekarza, to nie proszę, ale żądam prawidłowego leczenia - tłumaczy pani Barbara. - Lekarz to przecież osoba szczególnego zaufania, która powinna sobie zdawać sprawę z ciążącej na nim odpowiedzialności za zdrowie pacjenta.
CHOROBA NIBY PROSTA
Czy rozpoznanie zapalenia wyrostka robaczkowego jest trudne? – zapytaliśmy doktor Joannę Pawłowicz-Radosz.
- To niby prosta do wykrycia choroba, ale tylko wtedy, gdy wyrostek położony jest w miejscu typowym. Niestety jest pięć miejsc położenia nietypowego. I wtedy może to sprawiać trudności diagnostyczne. Mimo wielkiego postępu techniki, ta choroba może skończyć się śmiercią.
- Co należy robić, aby nie dopuścić do dramatycznej sytuacji?
- Zawsze trzeba być czujnym. W przypadku bólu brzucha najlepiej zrobić badania USG, OB, mocz i morfologię. Jest jeszcze jeden mało popularny sposób polegający na sprawdzeniu, czy temperatura pod obiema pachami jest jednakowa.
NIE CHCĄ MÓWIĆ
Chcieliśmy się dowiedzieć, czy doktor Iwona K. ma sobie coś do zarzucenia. Lekarka nie zgodziła się jednak na udzielenie wypowiedzi, odsyłając nas do przebywającego na urlopie swojego przełożonego. Dyrektor Bączek również odmówił zajęcia oficjalnego stanowiska w tej sprawie, nie wykluczył natomiast, że wypowie się po ukazaniu artykułu w „Kurku”.
Andrzej Olszewski/Fot. M.J.Plitt