Krystyna Bancerek ze Szczytna nie może sobie darować, że dała się namówić na zakup drogiego urządzenia do masażu. Przedstawiciel firmy, który nawiązał z nią kontakt podczas darmowych badań zorganizowanych przez przychodnię Vita-Med, skusił ją korzystnymi ratami. Dopiero po dokładnym przeliczeniu okazało się, że wcale takimi nie były.
Krystyna Bancerek ze Szczytna nie może sobie darować, że dała się namówić na zakup drogiego urządzenia do masażu. Przedstawiciel firmy, który nawiązał z nią kontakt podczas darmowych badań zorganizowanych przez przychodnię Vita-Med, skusił ją korzystnymi ratami. Dopiero po dokładnym przeliczeniu okazało się, że wcale takimi nie były.
PROMOCJA CZY LICHWA?
Choć od nietrafionej transakcji minęło już kilka dni, Krystyna Bancerek wciąż nie może dojść do siebie. Chce, by jej przykład był ostrzeżeniem dla innych, starszych osób, które w trosce o swoje zdrowie czasem nieopatrznie dają się namówić na zakup różnych urządzeń leczniczych. Zaczęło się od tego, że podczas niedzielnej mszy pani Krystyna dowiedziała się o bezpłatnych badaniach organizowanych na początku sierpnia przez przychodnię Vita-Med. Postanowiła z nich skorzystać. - Było tam m.in. badanie cukru, cholesterolu, pomiar ciśnienia oraz możliwość spróbowania ekologicznej żywności – opowiada pani Krystyna. Wśród wielu stoisk znalazło się też jedno, gdzie proponowano bezpłatny masaż. Obsługująca je osoba poprosiła kobietę oraz kilka innych starszych osób o numer telefonu. Nasza Czytelniczka zgodziła się go podać. - Po dwóch dniach zadzwonił do mnie jakiś pan, pytając, jak się czuję i od razu zaproponował mi odwiedziny w domu – relacjonuje kobieta. Wkrótce zjawił się w jej mieszkaniu mężczyzna z urządzeniem do masażu. Zademonstrował jego działanie pani Krystynie i jej córce, przy okazji namawiając do zakupu sprzętu. Był przy tym bardzo przekonujący. - Zachęcał mnie tym, że urządzenie jest warte 1750 zł, ale udzieli mi rabatu w wysokości 500 zł dlatego, że brałam udział w darmowych badaniach – mówi pani Krystyna. Zakup miał być rozłożony na 36 rat po 42 złote miesięcznie. Kobieta przystała na propozycję i podpisała umowę. Dopiero kiedy przedstawiciel firmy wyszedł z jej mieszkania, przeliczyła raty. - Wtedy okazało się, że wcale nie są one takie korzystne. Uznałam, że to zwykła lichwa – nie kryje zdenerwowania nasza rozmówczyni. Postanowiła więc zrezygnować z zakupu. Ponownie skontaktowała się z przedstawicielem firmy. - Zgodził się przyjechać, zastrzegając jednak, że mam zapłacić za przyrząd 1100 zł gotówką. Kiedy sprzedawca ponownie się u niej zjawił, próbowała go przekonać, że rezygnuje z zakupu. Ten jednak nie przyjął tego do wiadomości. - Pożyczyłam więc pieniądze od sąsiadki i zapłaciłam mu – mówi pani Krystyna. Dziś bardzo tego żałuje. Odwiedziła nawet biuro Powiatowego Rzecznika Praw Konsumenta, gdzie poinformowano ją, że w ciągu 14 dni może rozwiązać umowę, co zamierza zresztą zrobić. - Obawiam się, że osób w podobnej do mnie sytuacji może być więcej. Ma również żal do organizatorów przedsięwzięcia, czyli przychodni Vita-Med. - Miałam do nich zaufanie, bo to przecież lekarze. A tymczasem kogo oni zaprosili? - zastanawia się pani Krystyna.
ŻYJĄ Z PROWIZJI
O wyjaśnienia poprosiliśmy przedstawiciela firmy oferującej urządzenia do masażu. Jego zdaniem doszło do nieporozumienia, bo kobieta nieuważnie przeczytała umowę. - Ta pani nie rozumie mechanizmu działania rat. Każdy bank czy inna instytucja udzielająca ich żyje przecież z prowizji – tłumaczy Zbigniew Reszka, koordynator działań w firmie PRIMAmed. Zapewnia, że nikt kobiety nie zmuszał do zakupu. Dodaje, że do tej pory żaden z klientów nie miał pretensji dotyczących stosowanych praktyk. Według niego pani Krystyna po rezygnacji z rat sama chciała zapłacić gotówką i dopiero podczas ponownego spotkania w jej mieszkaniu rozmyśliła się i zamierzała w ogóle zrezygnować z kupna. Deklaruje jednak, że w każdej chwili może jeszcze rozwiązać umowę.
ORGANIZATORZY NIE WIEDZIELI
Zaskoczony całą sytuacją jest reprezentujący NZOZ Vita-Med doktor Włodzimierz Tarasiuk. Jak mówi, o namawianiu pacjentów do podawania swoich numerów telefonów dowiedział się już po fakcie.
- Nie zostało to z nami uzgodnione. Nasza impreza była całkowicie darmowa, nie zamierzaliśmy czerpać z niej jakichkolwiek zysków. Organizując badania opieraliśmy się na pracy wolontariuszy. Nie przypuszczaliśmy, że któryś z nich będzie robił na tym interes – mówi Włodzimierz Tarasiuk. Dodaje, że w związku z zaistniałą sytuacją jest mu przykro.
Tymczasem przedstawiciel firmy tłumaczy, że nie musiał uzgadniać niczego z organizatorem, bo podczas badań nie sprzedawał urządzeń, tylko robił to w domach pacjentów. Pani Krystyna, po całej sytuacji, odczuwa duży żal do siebie. - Jak mogłam się tak nabrać? - zastanawia się, licząc na to, że w jej ślady nie pójdą inni.
Ewa Kułakowska