Czego się nie robi dla turystów, a przede wszystkim dla ulżenia ich kieszeni. Bardzo, bardzo wiele. Gdziekolwiek pojechać - czekają atrakcyjne pułapki. Od morza do gór samych, z małymi wyjątkami, jak na przykład Szczytno. Ostatni przykład to "Hunter Fest" - super impreza, na którą zjechał do nas tłum młodych ludzi. Jasne, że z kieszeniami pełnymi powietrza, ale i w nich dałoby się coś znaleźć. A co mieliśmy do zaoferowania przemokniętym wielbicielom niedającej się słuchać (niestety, już nie te lata) muzyki? Bardzo niewiele! Nawet najtańsze dania w naszych knajpkach były dla większości z nich za drogie. Wprawdzie niektórych stać było na obiady nawet w "Mazurianie", lecz większość zaczynała i kończyła posiłek suchą bułką. Za to byłem parę dni wcześniej na imprezie w zapadłym lesie, gdzie równie przemoknięci fani innego rodzaju muzyki za marne 2,50 mieli miskę gorącej zupy i kubek herbaty, a pomysłowy właściciel baru zgarnął niespodziewanie nawet dla siebie ładnych kilka tysięcy.

Na inny pomysł wpadła jedna z gdańskich rozgłośni radiowych. Przez cały lipiec przyjmowano i prezentowano na antenie pomysły na smaczne i niedrogie potrawy. Właściciele licznych trójmiejskich knajpek i barów powinni zostać stałymi sponsorami tej rozgłośni. Bo gdy człowiek siedzi sobie w barze przy plaży, popijając zimne piwko, bez specjalnej ochoty na konsumpcję czegoś bardziej konkretnego, a usłyszy w radio sugestywny opis smacznego danka, to natychmiast rozgląda się za jakąś flądrą lub przynajmniej porcją ziemniaczanych placków. I tu spotkała mnie bardzo miła niespodzianka. Za najlepsze danie słuchacze uznali prostą potrawę nazwaną na cześć jej twórczyni "krokietami pani Basi". Tak się składa, że akurat rzeczoną panią Basię znam od niepamiętnych lat, jestem wielbicielem jej kuchni, a po każdym u niej pobycie czeka mnie ładnych parę dni o chlebie i wodzie. Nie dalej jak właśnie w ostatni weekend wpadłem do Gdyni na pyszną kolację zaczynającą się właśnie od zwycięskich krokietów. Jest to danie najprostsze z prostych i niezwykle tanie. Najpierw na patelni rumienimy cebulkę z boczkiem do stanu chrupiących lekko skwarek. Kilogram obranych ziemniaków gotujemy, ale odlewając zostawiamy w garnku 1/3 wody. Ugniatamy te ziemniaki z wodą, skwarkami i cebulką z dodatkiem łyżki mąki i jednego jajka, lekko soląc i pieprząc do smaku. Masę formujemy w niewielkie (akurat mieszczące się w dłoni) krokiety, obtaczamy w jajku i bułce i na patelni smażymy na piękny złocisty kolor. Podajemy z dodatkiem kiszonej kapusty prażonej na oleju z cebulką. Jest to stara potrawa kaszubska, a tam się nigdy specjalnie nie przelewało, więc tylko od wielkiego święta do kapusty dodawano jeszcze trochę gotowanego mięsa. Danie jest super i słuchacze mieli absolutną rację przyznając mu pierwszą nagrodę!

Natomiast z panią Basią nie poszło tak łatwo, o nie! Krokiety okazały się tylko atrakcyjną przystawką. A co się jada nad morzem? Oczywiście rybkę! Więc na początek śledzik pod pierzynką, lekką puchową, z tartego oddzielnie żółtka i białka, z ziemniaczkami i marchewką. A śledzik lekko korzenny, drobno krojony w majonezie, lekko wyleżały... A potem specjalność domu, od lat niepamiętnych, gdy ryby przynoszono bezpośrednio z kutra od orłowskich rybaków - czyli coś, co nazywa się rybą po grecku, ale z tym powszechnie znanym daniem nie ma nic wspólnego. Jak na skromną kolacyjkę, to już prawie wszystko, bo zostały jeszcze lekkie gołąbki - lekkie, bo bez soli, bez cebuli z mieloną szynką z ryżem, dosmaczone szczypiorkiem. Właściwie, to po takiej kolacji noc starszego pana powinna być ciężka i bezsenna, gdyż o czymś puchowo słodkim z owocami też pomyślano. Ale i na to jest sposób - długi nocny spacer nadmorskim bulwarem z krótką zdrowotną wizytą w barze "Domu Marynarza".

Wiesław Mądrzejowski

2006.08.23