Pisałem już o targach „World Travel Market” w Londynie, wspominając moją rozmowę z sir Thomasem Cookiem. Tym razem chcę opowiedzieć o tym, jak podczas otwarcia kolejnej edycji owej imprezy miałem zaszczyt uściskać dłoń księżnej DIANY!!! A zdarzyło się to oczywiście przez przypadek.
Jak co roku w latach osiemdziesiątych, zlecono mi projekt stoiska dla polskich firm turystycznych na owych targach. Stoisko tym razem było dość duże, finansowane przez grupę specjalistycznych firm.
Zgodnie z zasadą „murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść” mój bilet powrotny do Polski wystawiony był na pierwszy samolot, jakim mogłem wrócić do kraju tuż po otwarciu targów. Tak było za każdym razem i była to zasada przykra dla autora – projektanta, który przez kilka dni i nocy montował reklamową ekspozycję po to, aby w momencie rozpoczęcia imprezy, kiedy zaczynało się prawdziwe świętowanie w międzynarodowym gronie, on musiał wracać, przekazując przygotowaną przez siebie arenę uciech ekipie świeżo przybyłej z Polski.
W owym roku otwarcie targów wyznaczono jak zwykle na godzinę jedenastą rano, a po mnie miał przyjechać samochód z biura LOT-u o godzinie trzynastej. Miałem zatem dwie godziny. Przyjechałem do hali elegancko ubrany w garnitur, krawat itp. W końcu byłem na uroczystości otwarcia, a targi otwierała sama księżna Diana.
Po oficjalnym otwarciu stwierdziłem, że niewiele czasu mi pozostało, a warto zwiedzić tę ogromną ekspozycję, choćby ze względów zawodowych. Podczas prac montażowych nie ma czasu, aby przyglądać się co robią sąsiedzi, natomiast dla każdego projektanta, zwłaszcza z kraju takiego jak Polska, czyli wówczas głęboko zacofanego technologicznie podpatrzenie zachodnich sztuczek ekspozycyjnych stanowiło niebywałą okazję.
Przechadzam się zatem od stoiska do stoiska i zwiedzam.
Hala Olympii posiada powierzchnię wystawienniczą na poziomie parteru oraz na długich galeriach będących poziomem antresoli. Na galerie prowadzą liczne szerokie schody z podestami pośrodku biegu, rozmieszczone co kilkadziesiąt metrów. Chcąc dostać się na antresolę, wszedłem na jedne z owych schodów.
I oto nagle, kiedy byłem już na podeście w połowie drogi na półpiętro, z góry zbiegł chyżo postawny londyński policjant (Bobby) i gwałtownie gestykulując usiłował jakby przegonić mnie na dół. Napisałem „jakby”, ponieważ moja słaba znajomość angielskiego nie pozwalała mi na zrozumienie co też on ode mnie naprawdę chciał. Zezłościłem się zatem i twardo stanąłem przy balustradzie I w tym momencie zrozumiałem. Na dole stali już inni policjanci i nie dopuszczali do wejścia, a z góry zaczął schodzić orszak. Nietrudno było rozpoznać - księżna Diana w otoczeniu stosownej świty!
Stałem na podeście w połowie biegu schodów ubrany odświętnie, a obok mnie mundurowy policjant wyprężony na baczność. Księżna mogła pomyśleć tylko jedno, że facet w asyście policjanta to musi być ktoś w rodzaju kierownika sali czy piętra, który czeka w połowie schodów, aby ją powitać. Zatrzymała się zatem przy nas i podała mi rękę, wypowiadając grzecznościową formułkę powitalną. Elegancko odpowiedziałem tym samym i księżna poszła dalej. Mojemu policjantowi szczęka opadła, patrzył na mnie z szacunkiem i coś bełkotał, jakby usiłował przeprosić.
Byłem pod wrażeniem. Oczywiście sam fakt przypadkowego powitania to przeżycie. Ale także sama księżna. Ona była bardzo wysoka. Pamiętam, że mając na głowie elegancki toczek, kiedy stanęła naprzeciw mnie, wydawała się co najmniej tego samego wzrostu co ja (180 cm), jeśli nie wyższa.
Wróciłem do polskiego stoiska. Opowiedziałem dziewczynom (personel takich stoisk jest na ogół żeński i ładny) o mojej przygodzie. Każda z nich obowiązkowo dotknęła mojej „uświęconej” ręki. Radziły mi długo jej nie myć.
Tak też zrobiłem, dzięki czemu jeszcze kilka osób w Warszawie także załapało się na dotknięcie tak słynnej dłoni.
Andrzej Symonowicz