Opisywany w poprzednim „Kurku” łabędź siedzący na lodowej tafli skuwającej wody dużego jeziora nagle znikł. Nie znaczyło to jednak, że gdzieś odleciał, bo z lodu zdjęli go strażnicy miejscy i wywieźli na niezamarznięte wody strugi płynącej za szpitalem. Początkowo z pojmaniem łabędzia były kłopoty, ale z pomocą strażnikom przyszedł pan Romuald Miłek, któremu udało się pochwycić ptaka - fot. 1. Jak widać na zdjęciu jest to dorodny okaz. Załadowany do samochodu zachowywał się spokojnie. Siedział w nim grzecznie, jakby rozumiał, że strażnicy miejscy niosą mu pomoc. Z tym, że nie do końca jest pewne, czy tego rodzaju działania były konieczne, ale o tym za chwilę.
SREBRZYSTA OBRĄCZKA
Ptak miał na nodze metalową obrączkę, na której wybite były seria i numer AC 8038 oraz napis Poland Orn. Gdańsk, co oznacza, że został zaobrączkowany przez pracowników Polskiej Akademii Naukowej ze Stacji Ornitologicznej w Gdańsku (jest to jedyna placówka tego rodzaju w Polsce). Obrączkowanie służy rozmaitym badaniom naukowym, m. in. jest pomocne przy określaniu tras przelotu ptaków, ustaleniu ich liczebności oraz przeżywalności i osiągania maksymalnego wieku - fot. 2. O tym na ogół wiedzą wszyscy, ale już znacznie mniej osób orientuje się, jak powinno zachować się w przypadku znalezienia samej obrączki lub na martwym albo żywym ptaku. Wówczas należy spisać jej numer oraz serię i opisać okoliczności znalezienia.
Dane te wpisuje się do specjalnej ankiety na stronie www.stornit.gda.pl (wchodzi się bez logowania). Tym sposobem, oprócz spełnienia dobrego uczynku, możemy jeszcze mieć satysfakcję ze swojego małego wkładu w rozwój światowej nauki. „Kurek”, wypełniwszy stosowną ankietę, przy okazji zasięgnął fachowej opinii co do pomocy udzielanej łabędziom w czasie zimy. Jak poinformowała nas pracownica stacji Anna Zawadzka, zdrowy ptak nigdy nie przymarznie do lodu. Leżenie na nim jest naturalnym sposobem spędzania przez łabędzie okresów mrozu i dany osobnik może obejść się bez jedzenia nawet przez kilka tygodni, nie ponosząc przy tym żadnego uszczerbku. Jej zdaniem akcja nie była konieczna, ale dobrze się stało, że strażnicy zabrali ptaka nie do schroniska, a na płynące wody, bo to jest jego najwłaściwsze miejsce. I jeszcze jedna ciekawostka. Otóż gdy znamy numer obrączki, możemy sporo dowiedzieć się o jej nosicielu. Łabędź z naszego jeziora, jak wynika z archiwum stacji ornitologicznej, po raz pierwszy zaobrączkowany został 31 grudnia 2007 r. i miał wtedy co najmniej dwa lata. Jest to samica, która przez szereg bytowała na Wybrzeżu - widziana była w Gdańsku Oliwie i w Sopocie. W Szczytnie pojawiła się prawdopodobnie po raz pierwszy w minionym roku.
DOKARMIAĆ CZY NIE
Dodajmy od siebie, że ostatnio mrozy bywały spore, więc dość powszechnym widokiem w mieście były ptaki zjadające podrzucane im przez ludzi pieczywo. Z takiej pomocy najliczniej i najchętniej korzystają pospolite wróbelki, chyba że wleci między nie i przepłoszy dużo większa oraz bezczelna kawka. Na licznych forach internetowych trwa spór, czy pieczywo zawierające sporo soli jest akurat odpowiednim pokarmem dla ptaków. Jedni uważają, że sól im szkodzi, inni zaś odwrotnie, że ów związek chemiczny jest niezbędny dla wszelkich żywych organizmów. Jeden z internautów w wypowiedział się tak: nawet gdyby jakoś tam sól szkodziła, to ja sam będąc na miejscu ptaka, wolałbym najeść się do syta i potem gotów byłbym to odchorować, niż chodzić głodnym. Cóż, z takim postawieniem sprawy nie zgadzają się naukowcy ze stacji ornitologicznej w Gdańsku. Zdaniem pani Anny Zawadzkiej, sól jest szkodliwa dla ptactwa, dlatego najodpowiedniejsze np. dla wróbelka są ziarna, zaś dla łabędzi taki sam pokarm, jaki stosuje się dla domowych kaczek czy gęsi. Ptaki nie radzą sobie bowiem z wydaleniem nadmiaru soli, która wówczas staje się dla nich trucizną, a wyjątkiem są te żyjące w środowisku morskim. Te nadmiar soli wydalają specjalnymi kanalikami nozdrzowymi.
HOLLYWOOD W KAMIONKU
Od czasu, kiedy pierwszy raz opisaliśmy opustoszałe budynki starej miejskiej rzeźni w Szczytnie minęło już sporo dobrych lat.
Nie było tam tyle zniszczeń co dziś, dlatego wówczas całość porównaliśmy do wymarłego miasteczka, jakie często były tłem akcji w bardzo popularnych kiedyś westernach, ówczesnych superprodukcjach Hollywood. Ani na jotę nie przypuszczaliśmy wtedy, że rozsławimy owe obiekty w całej Polsce i to do tego stopnia, że będą znane filmowcom. Cóż, całkiem niedawno rzeczywiście stały się tłem do produkcji filmowej, tyle że nie westernu. Z powodu narastających zniszczeń kręcono sceny pokazujące moment wkroczeniu na Mazury Armii Czerwonej w filmie „Róża z Mazur”.
Obecnie podobne filmowe ambicje zgłaszają mieszańcy Kamionka. Twierdzą oni, że mają także nie gorsze ruiny nadające się do wykorzystania w jakiejś produkcji, najlepiej obrazie katastroficznym, bo miejsce, o które chodzi wygląda jak po przejściu niebywałego tornada. Tuż za kamionkową stacją benzynową rozciąga się dość duży obszar pośrodku którego króluje taka oto drewniana szopa - fot. 3. Nadwątlona zębem czasu obecnie jest już w stanie krytycznym. Częściowo osunięty dach, runął tej zimy całkowicie pod naporem śniegu i teraz powoli przewracają się jej ściany. W niewidocznym miejscu, bo za krzakiem wisi tablica ostrzegawcza, głosząca, że to niebezpieczna strefa. Co gorsza nie jest to jedyne niebezpieczne miejsce w okolicy.
Obok szopy stoją dziwne graniaste budowle, do których przytwierdzone są tabliczki z zatrważającymi wizerunkami trupich czaszek – fot. 4. Ponieważ są betonowe ich stan jest ciągle dość dobry. Nie wiadomo jednak o jaki rodzaj zagrożenia chodzi, bo reszta napisu na tabliczkach została całkowicie zatarta. Zapewne w czasach świetności PGR-u przechowywano tu jakieś środki chemiczne, po których obecnie nie ma na szczęście śladu. We wnętrzu widać tylko jakieś drewniane dookólne półki i mnóstwo szmat. Za opisywaną wcześniej drewnianą szopą stoi jeszcze inna budowla murowana, z opadniętym dachem, ale ciągle jeszcze stojącym kominem lokalnej kotłowni - fot. 5. Po jej jednej stronie widać sporą halę byłych warsztatów naprawczych i garaże, podobnie zrujnowane. Jeszcze dalej stoją chlewy przerobione swojego czasu na pieczarkarnię, ale obecnie również zniszczone, z osuwającymi się dachami. Słowem, to idealny plener zdjęciowy do filmu, a tak całkiem na poważnie, to ów opuszczony obecnie kawałek ziemi znajduje się we władaniu Agencji Nieruchomości Rolnych do ewentualnego wydzierżawienia lub kupna.
"KUREK" NA DACHU ŚWIATA
Tego jeszcze nie było. „Kurek” zawędrował do najwyżej położonego kraju na świecie, czyli do Nepalu, gdzie jak wiemy strzelają w niebo Himalaje, najwyższe góry na ziemskim globie, zwane dachem świata. Naszą gazetę w tak egzotyczne miejsce zabrał ze sobą Waldemar Zadrożny z Tylkowa - fot. 6.
Kilka zdjęć oraz krótką korespondencję z Nepalu pan Waldemar przesłał nam z okazji kurkowego plebiscytu na najpopularniejszego sportowca, w którym kilkakrotnie zajmował miejsca w pierwszej dziesiątce. Przy okazji pozdrawia wszystkich jego uczestników i życzy zwycięstwa najlepszemu. Jak pisze, sam wielokrotnie startował w rozmaitych maratonach i supermaratonach, ale głównie na nizinach. W końcu przyszedł czas na spróbowanie swoich sił w zgoła ekstremalnych warunkach, w Himalajach. Tam współzawodniczył z niestrudzonymi biegaczami z Nepalu, a także z Włoch i Francji. Próby dotrzymania kroku Nepalczykom na wysokości 4-5 tys. m n.p.m. nie były jednak takie proste.
Na zdjęciu (fot.7) po lewej stronie u góry widać tylko zarys najwyższej góry świata - Mont Everestu. Jak wygląda on z dalszej perspektywy, pokazuje kolejne zdjęcie - fot. 7 (szczyt w środku fotografii).