Borowiki, rydze, maślaki, kanie - grzyby to prawdziwa rozkosz dla zmysłów. Cieszą oko, pięknie pachną i jeszcze lepiej smakują. Ich zbieranie to również przyjemność i doskonała forma rekreacji. Grzybiarze już zacierają ręce - tegoroczny sezon uważają za wyjątkowo urodzajny.
KŁOPOTLIWE ATESTY
O grzyby ostatnimi czasy bardzo łatwo. Nie trzeba być nawet zapalonym zbieraczem, żeby znaleźć imponujący okaz. Taka sztuka udała się Leszkowi Rosie, który w lesie nieopodal Lipowca trafił na wielkiego, ważącego ponad kilogram borowika.
- Grzybów na co dzień nie zbieram. Po prostu wszedłem na chwilę do lasu "za potrzebą" i znalazłem taki egzemplarz - opowiada pan Leszek, pracujący jako listonosz.
Grzyby pojawiły się również na szczycieńskim targowisku. Teoretycznie klienci nie powinni mieć obaw, że kupią gatunki trujące, bowiem zgodnie z obowiązującym rozporządzeniem ministra zdrowia, handlarze muszą posiadać atest, świadczący o tym, że sprzedawany towar nadaje się do spożycia. Przy wejściu na szczycieński rynek pojawiła się ostatnio stosowna tablica informacyjna. Sprzedawcy grzybów stoją jednak nie na terenie targowiska, a przy jego bramie. Większość spośród nich o atestach nic nie wie. Okazuje się, że w Szczytnie są one nieosiągalne.
- Do zatrudnienia kwalifikatorów zobowiązaliśmy administratora targowiska. Dwójka naszych pracowników posiada stosowne uprawnienia, ale nie mamy czasu, żeby zajmować się wydawaniem atestów - mówi Grażyna Sosnowska ze szczycieńskiego sanepidu.
Tymczasem administrująca targowiskiem Spółdzielnia Pracy "Rolnik" nie zatrudnia ani jednego kwalifikatora.
- Mamy kilku pracowników gotowych do zdobycia takich uprawnień. Problem w tym, że aby zorganizować kurs w Olsztynie potrzeba piętnastu chętnych - wyjaśnia Wanda Szlachetka, prezes zarządu "Rolnika".
Wygląda więc na to, że amatorzy grzybów ze Szczytna muszą ufać doświadczeniu zbieraczy.
Ryzyko, zdaniem Wandy Szlachetki, jest znikome.
- Nie zdarzył się jeszcze przypadek, żeby ktoś zatruł się grzybami kupionymi na szczycieńskim targowisku - uspokaja.
ZBIERAJĄ, ŻEBY DOROBIĆ...
Jak co roku, od handlarzy grzybów zaroiły się pobocza okolicznych dróg. Najwięcej spotkać ich można wzdłuż szosy wielbarskiej. Z pełnymi wiadrami stoją tam niejednokrotnie całe rodziny. Mają swoje "ulubione" miejsca: to przede wszystkim niewielki placyk przy wjeździe do wsi Szymany oraz odcinek szosy między Szymankami a Wielbarkiem, przy zakrętach w kierunku Zabiel i Kucborka. Dla wielu osób sprzedaż runa leśnego to doskonała okazja do podreperowania rodzinnych budżetów. Handel przy szosie opłaca się bardziej niż odstawianie grzybów do skupu.
- W skupie płacą kilkanaście złotych za kilogram. Tutaj cena dochodzi do trzydziestu złotych - tłumaczy pani Halina, mieszkanka Szczytna, handlująca grzybami w pobliżu wsi Nowiny.
Obok niej stoi trzynastoletni Krzysztof z Saska Wielkiego. Do lasu idzie wcześnie rano, a potem przez cały dzień sprzedaje to, co udaje mu się znaleźć.
- Każdy na coś zbiera. Trzeba kupić podręczniki i przybory szkolne - wyjaśnia chłopiec.
Na nadmiar klientów handlarze jednak nie narzekają. Mówią, że samochody zatrzymują się przy nich rzadko.
...I DLATEGO, ŻE LUBIĄ
Dla jednych zbieranie grzybów to zarobek, dla innych czysta przyjemność. Z myślą o tych ostatnich Towarzystwo Miłośników Ziemi Wielbarskiej organizuje co roku mistrzostwa powiatu w zbieraniu grzybów. Tegoroczne miały miejsce w ostatnią niedzielę sierpnia. Impreza odbywa się w lasach na terenie gminy Wielbark, za każdym razem w okolicach innej miejscowości. Tym razem wybór padł na Róklas, zagubioną w borach wioskę nieopodal szosy Wielbark-Jedwabno. Jak twierdzi Arkadiusz Senderowski ze Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Wielbarskiej, nie była to przypadkowa decyzja.
- Tutejsze lasy od dawna przyciągały liczne grupy grzybiarzy. Za komuny przyjeżdżały ich tu całe autokary. Grzybów jest wokół zatrzęsienie - zapewnia Senderowski i dodaje, że w pobliżu Róklasu nie sposób się zgubić, co stanowi korzystną okoliczność dla osób przyjeżdżających z daleka i nieznających okolicy.
Do tegorocznych zawodów przystąpiło około dwudziestu uczestników. Wielu wzięło w nich udział nie po raz pierwszy. Konkurs rozpoczął się o ósmej rano. Po czterech godzinach grzybiarze stawili się w umówionym miejscu, aby zaprezentować swoje zdobycze. W tym roku mieli za zadanie uzbierać jak najwięcej koźlarzy.
- Co roku bierzemy pod uwagę inne gatunki. Liczy się to, kto zbierze więcej sztuk. Oceniamy tylko zdrowe, nierobaczywe okazy - wyjaśnia Senderowski.
Nawet pobieżny rzut oka na wiaderka zawodników wystarczył, żeby się przekonać, że w bieżącym roku panuje szczególny urodzaj na grzyby. Liczeniem zebranych stuk zajmowali się Arkadiusz Senderowski i Stanisław Zapadka, strażnik leśny z Nadleśnictwa Wielbark. Komisja miała pełne ręce roboty. Robaczywe okazy wędrowały do worka, a zdrowe były skrupulatnie liczone. Nie obeszło się bez kontrowersji, ponieważ niektórzy uczestnicy mieli wątpliwości, czy odrzucone przez komisję sztuki rzeczywiście były robaczywe. Ostatecznie mistrzynią grzybobrania w Róklasie okazała się Bogumiła Basandowska z Wielbarka, która uzbierała 119 zdrowych koźlarzy. Jaka jest recepta na osiągnięcie tak imponującego wyniku?
- Doskonale znam te lasy, tutaj się wychowałam. A koźlarzy szuka się przede wszystkim tam, gdzie rosną brzózki - tłumaczy pani Bogumiła, dla której tegoroczne zwycięstwo było już drugim z rzędu. Zdaniem mistrzyni grzybobrania, wysyp grzybów dopiero co się rozpoczął i w ciągu najbliższych tygodni należy się spodziewać ich prawdziwego zatrzęsienia. Wygląda więc na to, że tegoroczna jesień będzie dla grzybiarzy szczególnie atrakcyjna.
Wojciech Kułakowski
2006.08.30