Najpierw zginęła łopata do odśnieżania wystawiona na werandzie. Następną chowaliśmy już za domem. W ubiegłym tygodniu małżonka zauważyła przez okno wózek ze złomem stojący w naszej bramie. Zaniepokojona wyszła na schody a tu zza domu wyszedł nieco menelsko ubrany pan z naszą łopatą do śniegu. Na pytanie co robi odpowiedział, że idzie odśnieżać. Małżonka powiedziała, że kradnie naszą łopatę i żeby natychmiast odniósł ją tam, skąd ją wziął, czyli za nasz dom. Pan, mrucząc pod nosem, rad nierad odniósł łopatę na miejsce a potem udał się ze swym wózkiem do pobliskiego punktu skupu złomu. W piątek wieczorem byłem w domu ja. Dzwonek do drzwi. Otwieram. Stoi Pan, też nieco menelsko ubrany. Widać, że po spożyciu. „Szefie, mam dwie znakomite łopaty do śniegu”. Przystępuje do prezentacji swojego towaru. Jedna łopata to metalowa „węglara”, nieco zardzewiała. Druga to typowa łopata do odśnieżania, podobna do tej, którą udało się ocalić mojej małżonce. Też niebieska. Pan podaje cenę: 20 zł za sztukę. Na moje oko po targowaniu sprzedałby je po 15 zł. Za 10 zł ciężko by było wytargować, ale kto wie? Nie zastanawiam się, wiedząc po swoich doświadczeniach, że łopaty po prostu gdzieś na mieście buchnął, i mówię: „Nie. Dziękuję”. Nie będę kupował kradzionego towaru. Pan nieco niezadowolony odchodzi. Żona obserwująca Pana z okna mówi, że to nie ten sam co próbował nam ukraść łopatę. Wniosek? Na mieście kradną, łopaty do śniegu i kwitnie „czarny” handel nimi. Rynkowa cena: 20 zł, po targach pewnie 15 zł. Tegoroczna zima i obfite opady śniegu spowodowały powstanie tego procederu. Po ubraniu złodziei i „sprzedawców” można wnioskować, że zajmują się nim pijaczkowie a cały zysk z tego handlu idzie w „przelew”.
Sławomir Kowalski